Ilekroć na forum pojawia się temat religii, tylekroć odzywają się głosy krytyczne wobec każdego przejawu takowej. Chciałbym o tym z wami porozmawiać. Abyśmy się dobrze zrozumieli, wyjaśnię najpierw co rozumiem przez termin religia.
Religia to dla mnie bardzo szerokie pojęcie. Z jednej strony używam go czasami, aby określić pewną wysoce zorganizowaną strukturę, która wyrosła wokół pewnych wierzeń, a czasami religią nazywam samo podążanie za pewnymi wierzreniami. Gdy piszę "religia katolicka" to mam na myśli strukturę Kościoła Katolickiego jako organizacji, jego doktryny i całość wiernych. Ale gdy piszę "religia chrześcijańska" to mam na myśli po prostu ogólne chrześcijańskie przesłanie - że Mesjasz przybył, nauczał, umarł za grzechy wypełniając proroctwa etc.
Wielu z was może mnie postrzegać jako człowieka niemądrego, gdyż mienię się chrześcijaninem. Możecie uznać, że to kompletnie głupie wierzyć w to, w co chrześcijanie częstokroć wierzą. Chciałbym jednak, abyście wiedzieli, że to nie jest tak, że zawsze byłem tym, kim jestem teraz. Tak naprawdę to od 1999 roku aż do roku mniej więcej 2008 zajmowałem się dosyć mocno okultyzmem w jego najprzeróżniejszych formach. Odnosiłem znaczące sukcesy i nawet byłem gdzieniegdzie rozpoznawany w środowisku ezoterycznym. Byłem przy tym zawsze bardzo sceptyczny i ogromnie analityczny przez co mój okultyzm wyglądał trochę jakby go przemieszać z parapsychologią - dążył to swoistego unaukowienia, do przyniesienia dowodów, sprawdzalnych tez. Stąd też, przez owe lata byłem usilnym wrogiem chrześcijaństwa - a katolicyzmu w szczególności. Biblię widziałem jako księgę pełną ukradzionych mitów, niespójnych wypowiedzi, spisaną przez wielu autorów i będącą fikcją mającą podnosić na duchu Hebrajczyków. Historię o Jezusie odrzucałem całkowicie wskazując na rozliczne braki dowodowe mogące w ogóle udowadniać jego istnienie. W Kościele Katolickim widziałem ogromną psychomanipulację i uważałem ją za coś właściwego dla chrześcijaństwa w ogóle. Opierając się na samym analitycznym i naukowym podejściu mogłem wyśmiać każdego katolika.
Życie jednak dało mi bardzo ciekawą nauczkę. Przez pewien okres czasu prowadziłem eksperymenty z przyzywaniem demonicznych sił, ponieważ demony mnie fascynowały. Byłem tak niezwykle sprawny w odnajdywaniu każdego strzępu informacji, że jako jeden z nielicznych w końcu znalazłem sposób na aktualne dokonanie bardzo potężnych i obfitych w zjawiska paranormalne demonicznych przyzwań. Przez wiele dni przyzywałem demony i otrzymywałem od nich to, o co prosiłem. Jednakże coś było nie tak, moja psychika jakby rozpadała się od tego i zaprzestałem praktyk. Wtem w ciągu wielu nieprzypadkowych zdarzeń pojawiła się w moim życiu dziewczyna, która niezwykle chciała ode mnie wydostać wiedzę, którą zdobyłem. Po pewnym czasie zakochałem się w niej i staliśmy się parą. Zakochanie minęło mi szybko - niczym opadająca magiczna iluzja - lecz było już za późno. Nie potrafiłem zrozumieć co się ze mną dzieje, ale wszystko co robiłem tak sterowało moim życiem, że pomimo bycia na studiach i pracy w Warszawie przeprowadziłem się jednak do Krakowa, by zamieszkać z nią w jednym mieszkaniu. Przyniosło to dla mnie mnóstwo problemów i znaczne szkody psychiczne. Po roku mieszkania przeżyłem już takie rzeczy, że ludzie mi nie wierzą. Dziewczyna np. wpadała w trans, traciła pamięć i rzucała się na mnie z pazurami i zębami. Przystawiała mi nóż do gardła i kazała wybierać, kto ma umrzeć - ja czy ona. Bywałem przyduszany do utraty przytomności i stosowano na mnie różne formy emocjonalnej presji. Czasami też miała ataki furii po których bełkotała jakieś tajemnicze frazy, słowa, albo w lunatycznym transie wychodziła z domu, aby zdążać nie wiadomo dokąd. Takich i innych rzeczy działo się mnóstwo.
Życie z nią było dla mnie koszmarne, bo jestem dobrym człowiekiem z natury. Nie wyobrażałem sobie, aby pomimo wszelkich przykrości odejść, bo czy związek nie polega na tym, aby być z drugą osobą - szczególnie wtedy, gdy coś jest nie tak? Jednakże nie mogłem wytrzymać... Moja dziewczyna zaczynała zabraniać mi jeździć do rodziny, kontaktować się z przyjaciółmi, a w skrajnych przypadkach także jeździć do pracy, za co otrzymywałem nagany. Ona sama zerwała kontakt ze swoją rodziną.
Szczególnie była czuła na punkcie pewnych spraw. Mimo, że poczuwałem się do bycia katolikiem, to jednak chciałem uczestnicznyć we mszy za moją zmarłą matkę. Moja dziewczyna kategorycznie mi tego zabraniała grożąć nawet rozejściem się. Dla mnie to było niepojęte - przecież ja ide na msze po prostu oddać szacunek bliskiej dla mnie osobie! A jednak i takie rzeczy się działy. Miarka się przebrała, gdy na święta wielkanocne pojechałem do rodziny i wysłano mnie ze święconką do kościoła. Żadna wielka sprawa - po prostu wejść, postawić koszyczek, poczekać i wyjść. Za to jednak, że poszedłem z tym koszyczkiem obrzuciła obelgami całą moją rodzinę i mnie. Dla mnie było to już za wiele - nie mogłem zrozumieć co tak naprawdę robię nie tak! Przecież to tylko było zaniesienie koszyczka! Nie przyjmowałem komunii, nie byłem u spowiedzi!
Zapomniałem dodać wcześniej, że interesowała się ona silnie wampiryzmem, miała sztucznie przez dentystę przedłużone kły i lubiła jadać surowe mięso. Tak, nie żartuje. Wszystko, co tu piszę, mogą potwierdzić dziesiątki ludzi.
W końcu rozszedłem się z nią. Przyczyniło się do tego kilka zdarzeń. Żyjąc z nią prowadziłem własne badania nad hipnozą, odmiennymi stanami świadomości oraz nad pamięciami mojej kosmicznej, gwiezdnej przeszłości. Bardzo mi zależało na zgłębieniu pewnych kosmicznych spraw. Ze zdumieniem jednak odkryłem, że owa kosmiczność jest w niewyjaśnialny sposób połączona z nieznaną dla mnie formą religijności, która łączyła się jakoś z mitologią biblijną. Posiadłem np. wiedzę o duchowych istotach, którą jak się okazuje znali oprócz mnie tylko pewni żydowscy mistycy i europejscy okultyści bazujacy na mistyce żydowskiej. W związku z tym okazało się, że moja dziewczyna nienawidzi zarówno chrześcijaństwa jak i owej kosmiczności. Wtedy zdałem sobie sprawę, że mój związek z nią nie przetrwa. W ramach kosmiczności bowiem realizowany miał być harmonogram misji, a ten był tak okrutnie ważny, że nikt i nic nie miało prawa stanąć mu na drodze. Misja musi być dokonana, to absolutny priorytet.
Na chwilkę tutaj muszę podkreślić jedną rzecz. Będąc okultystą i silnym sceptykiem jednocześnie, byłem w ogromnym szoku, że mój umysł w głębi siebie z niewiadomych przyczyn stosuje symbole, znaki i formy zgodne z mitologią biblijną. Dlaczego tak niby miałoby być? Kto zawarł to we mnie? Bo czy te wszystkie biblijne sprawy nie były od dawna uznane za fikcję? Czemu trzymają się głębokich poziomów umysłu takie "bajki"?
Ponieważ misja była zagrożona, zdarzenia się "magicznie" potoczyły tak, abym się rozszedł z tą dziewczyną. Było to okrutnie trudne - była przecież na moim utrzymaniu i nie miała dokąd pójść. Nie miała pracy, rzuciła studia. Na zdrowy rozsądek nie mogłem odejść. Ale tutaj już działała wyższa konieczność - jest kategorycznie zabronionym komukolwiek i jakiejkolwiek sile stanąć na drodze wykonywania misji zgodnie z harmonogramem. Tak więc nagle pojawiły się możliwości, aby jednak odeszła i rozeszliśmy się - choć nie bez niespodzianek (jej ojciec groził mi śmiercią i musiałem ewakuować się z Krakowa raczej szybko).
To jednak nie koniec historii. Po rozejściu się, moja już była dziewczyna nagle odkryła w sobie multum nadzwyczajnych umiejętności. Zaczęła widzieć aury, przepowiadać przyszłość (dokładnie i trafnie), uzdrawiać, wyczuwać energię i robić wiele innych rzeczy. Jej osobowość zmieniłą się całkowicie. Ja sam zaś zacząłem odczuwać dziwne wpływy - pomieszane z normalnymi emocjami - aby do niej wbrew wszystkiemu wrócić. Czasami wręcz traciłem kontrolę nad sobą, wpadałem w stany obłędu. Spotkałem się z nią pare razy i za każdym razem działo się coś dziwnego. W końcu jednak stało się coś niezwykle niespodziewanego - nadszedł ratunek. Już jakiś czas temu potajemnie odnalazłem inną dziewczynę, która również posiadała koszmiczne rozumienie, była związana z misją. Dziwnym zbiegiem okoliczności nie żyła daleko ode mnie i w zasadzie to jest wielką zagadką dlaczego nigdy się spotkaliśmy wcześniej - być może nie nadszedł ten czas. Teraz jednak z całą siła postanowiła mi pomóc. Zabrała mnie na obrzęd Odnowy w Duchu Świętym. Jest to obrzęd w którym przyzywany jest Duch Święty i mają miejsce jakby masowe egzorcyzmy. Przez wiele godzin kościół lub świątynia, w którym się to odbywa jest wypełniany krzykami wijących się po podłogach ludzi, krzyczących, bluźniących, śmiejących się - niezwykle poruszające widowisko, które bywa przerażające. Jakież było moje zdumienie, gdy aktualnie nagle poczułem tam przybycie Ducha Świętego, straciłem mowę i zacząłem płakać ponieważ tak silnie zapragnąłem Chrystusa! To było dla mnie niepojęte! Jak takie coś w ogóle może się zdarzyć? Dla mnie, dla okultysty, który widział już wiele i osobiście wiele przeżył, było to zdumiewające! To było okazanie ogromnej mocy!
Udałem się następnie na modlitwę wstawienniczą, która na tej ceremonii jest wyjątkowa albowiem odmawia się ją za tego, kto po nią przychodzi. Czyli modlę się sam za siebie. Pomagają mi w tym tzw. starsi, którzy są doświadczonymi wiernymi i silnymi chrześcijanami. Nakładają oni dłonie tak jak naucza Ewangelia i modlą się. Jakie było moje zdumienie, gdy stari odmówili modlitwy za mnie, albowiem "oni nie są odpowiednimi ludźmi do tego". Pokierowali mnie do kapłana, który ze srebrnym krzyżem uniesionym nad głową odprawiał modły nad pewną dziewczyną, ale i on odmówił - rozkazał zaprowadzić mnie do egzorcysty. Tam też mnie zaprowadzono i egzorcysta odmawiał nade mną modlitwy, a podczas tego przewróciłem się na ziemię. Nie krzyczałem i nie wiłem się jak inni obok, ale i tak było to zdumiewające. Gromada starszych pomogła mi wstać i mogłem odejść. Cały obrzęd skończył się tuż przed północą.
Na początku czułem się zupełnie dziwnie, a potem starałem się sobie sam przetłumaczyć, że to wszystko co się stało, to tylko ułuda - jakaś nadzwyczajna hipnoza albo sztuczka. Wróciłem jednak do rodzinnego miasta i nagle stwierdziłem, że złe wpływy powiązane z byłą dziewczyną po prostu odeszły. To było jedno. A potem niczym lawina z kazdym dniem dobrze rzeczy przychodziły do mnie. Było ich tak wiele, że aż trudno mi było to ogarnąć! Czułem, że nagle jakaś nadzwyczajna moc oswobodziła mnie z jakiegoś szalonego zamglenia umysłu, z pęt jakiś demonicznych sił i że prowadzi mnie ku tak wspaniałym odkryciom i życiu o jakim nie śniłem!
Zacząłem odczuwać coś, co chrześcijanie nazywają bodajże Głodem Słowa Bożego. Czytanie Biblii stało się moją szczerą pasją - rano, południe, wieczór, noc. Mogłem to robić w przerwie w pracy albo gdy nikt nie widział, ale chciałem i musiałem! Zacząłem dzięki temu rozumieć całą wiarę kompletnie inaczej. Zacząłem inaczej odczuwać. Wszystko nagle ukazało się w innych barwach i poczułem, że ktoś okazał mi niezwykłą łaskę. Wszelkie dotychczas dostrzegane sprzeczności w Biblli zacząłem rozwikływać jakby tajemnicza siła podsuwała mi dotychczas niedostępne puzzle do układanki.
Wtedy zdałem sobie z czegoś sprawę. Z tego, że jestem sceptykiem i że ja świadomie nie wierzę w to wrzystko. Jednakże, coś we mnie wierzy. Podobnie, jak coś we mnie jest powiązane z kosmicznością. I choćbym nawet odrzucał moim rozumem to wszystko, co się stało, to nie zmieni to faktu, że coś we mnie nigdy tego nie odrzuci i że zawsze będzie wierzyć. Tak, zdałem sobie sprawę, że jestem niewierzącym wierzącym. :-P Czyli w sumie wierzącym. Dla mojego analitycznego umysłu jest to zagadka i zadaje on sobie nieustannie pytania:
~ Dlaczego wierzę?
~ W co wierzę?
Bo jest bezspornym, że wierzę. Analitycznie jednak, rozumowo, to nie jest w żaden sposób uzasadnialne, udowadnialne. A może jest, lecz tego jeszcze nie odkryłem?
Tak czy inaczej, dla mnie chrześcijaństwo okazało się być tą jedyną religią, z którą głębiny mojej jaźni zdają się rezonować. Tylko ono w tajemniczy sposób pasuje. Żadna inna religia - a spotkałem wiele - nie pasowała. Nawet tak wysoce zdawałoby się neutralny buddyzm czy wierzenia hinduistyczne stały się wierzeniami ale mojej byłej dziewczyny.
To przedziwne uczucie, gdy jest się tyle lat przeciwnikiem chrześijaństwa, a tutaj nagle w wyniku najdziwniejszych zdarzeń nie tylko człowiek staje się chrześcijaninem i aktualnie czuje tą religię, ale też wszystko zaczyna mieć nadzwyczajnie większy sens niż kiedykolwiek. Wszystko staje się lepsze. Życie nie staje jakoś specjalnie lżejsze, bo wciąż są problemy, ale wszystko działa niesamowicie sprawnie i dzieją się wciąż i wciąż zdumiewające rzeczy.
W tym wszystkim chciałbym podkreślić, że jestem chrześcijaninem. Nie poczuwam się do bycia katolikiem. Czytam Biblię z pasją i widzę w jak wielu miejscach katolicyzm od niej odchodzi i jak bardzo zdaje się on być nasiąknięty zanieczyszczeniami różnego rodzaju. W gruncie rzeczy wydaje się on być wypaczonym chrześcijaństem. Oczywiście, nieustannie uczciwie poszukuję odpowiedzi na to, czy tak własnie jest. Tym nie mniej zgodnie z Księgą Apokalipsy, któa dla mnie jako chrześcijanina jest bardzo ważna, Kościół Katolicki zdaje się był przepowiedzianą Wielką Nierządnicą - uosobieniem zepsucia, sprzedajności, zła, wypaczenia i generalnie Antychrysta. Księga Objawienia szczegółowo opisuje po czym rozpoznać Antychrysta i zaiste Kościół Rzymskokatolicki zdaje się pasować naprawdę idealnie. To jednak już inna opowieść.
Tak czy inaczej, podsumowując tą długą wypowiedź - to nie jest tak, że ja twierdząc, że jestem chrześcijaninem, twierdzę to ot tak sobie, bo mnie tak wychowano. Za moją wiarą stoją bardzo istotne zdarzenia w moim życiu i myli się ten, kto lekką ręką nazywa moją religijność oddaniem się "systemowi kontroli" albo "złym mocom żywiącym się moimi emocjami". Zaiste, wiem już trochę z życia o złych mocach i pewnie jeszcze się dowiem, ale chrześcijaństwo samo w sobie nie jest dziełem złych mocy, lecz czegoś ogromnie dobrego, czego nie można ogarnąć bez pomocy z zewnątrz, czyli boskiej interwencji, gdyż własnie moce zła starają się to ukryć. Dlatego złe siły uczynią wszystko, aby ukryć prawdę, wymieszać ją z fałszem, wytworzyć wypaczone chrześcijaństwo, ośmieszyć Biblię oraz ostatecznie - sprowadzić swojego fałszywego mesjasza i swój fałszywy pokój na Ziemi.
Tak swoją drogą - nie nakłaniam was do przejścia na chrześcijaństwo. W zasadzie uważam nawet, że to niemożliwe. Dlaczego miałoby być? Należy tutaj otrzymać łaskę wiary, a nie podejmować rozumowe decyzje (chociaż podobno jak ktoś Boga prosi to i otrzyma). Dlatego nie myślcie, że jakoś was do czegoś namawiam. Podkreślam, że celem tej mojej wypowiedzi jest ukazać, że religia i religijność to znacznie szersza sprawa niż się wydaje i moim zdaniem nie należy zbyt szybko oceniać pewnych spraw, bo to bardzo indywidualne kwestie.