To prawda. Myślę, że tak to zostało zaplanowane - jest to wielowymiarowy konflikt:
- starsi muszą przestawić się na to, że mając dużo wiedzy zdobytej tradycyjnymi metodami, nie mogą oceniać kogoś wyłącznie ze wzg. na wiek, tak więc często dochodzi do sytuacji, kiedy to młody karierowicz zarządza starym personelem, bo szybko doszedł do wyższej pozycji, albo młody niedoświadczony ksiądz poucza starszych ludzi jak mają się zachowywać
- młodzi natomiast żyją w zupełnie innym świecie niż kiedyś, gdzie stara wiedza po części się zdeaktualizowała, z drugiej strony celowo się ich od niej odciąga, tak, że jest jak piszesz. Ma to dwojaki efekt: z jednej strony rzeczywiście utrzymuje tych ludzi w systemie, z drugiej jednak powoduje przeniesienie ich uwagi na aspekty, którymi poprzednie wcielenia nie miały szans się zajmować.
Czasami prowadzi to do dość zabawnych sytuacji, kiedy mama, klikając sobie w komórce, poucza swoje dziecko, że nie powinno tyle używać komórki. Ale tak zawsze było: rodzice, którzy "wychowują" dzieci, w rzeczywistości mają tak samo dziecięcą mentalność. Parędziesiąt lat życia to bardzo, bardzo mało. Przeciętny 30-latek a nawet 60-latek nie różni się specjalnie od 20-latka po za tym, że biologia wymusza na nim zmianę zachowania poprzez degenerację fizjologii organizmu i zabieranie mu energii. Drugim powodem, dla którego ludzie się z wiekiem sztucznie zmieniają, jest to, że "w tym wieku już nie wypada" - co jest oczywiście śmiesznym powodem samym w sobie, bo stanowi część społecznego systemu wychowywania dorosłych (nie tylko dzieci są wychowywane - a może, lepiej powiedzieć, hodowania) i część niewolnictwa, o który tu piszemy. Ludzie zakładają też, że tak musi być - nie dopuszczają do siebie rzeczy, o których nie są naocznie przekonani. Tak jak piszesz, prawdziwa wiedza o rzeczywistości jest ukryta. Cała reszta to akademickie studia oraz praktyczne "rytuały", takie jak przepisy kuchenne. Nowy przepis kuchenny może poprawić naszą umiejętność gotowania, ale nie zmieni naszej sytuacji, naszego wglądu w to, jaki jest świat.
Natomiast nic ostatecznie nie jest jednoznaczne. Mimo wszystko internet jest pewnym czynnikiem zmieniającym (rozwijającym) całą społeczność. Jesteśmy społecznie w innej sytuacji niż nasi rodzice i dziadkowie. To fakt, że w internecie nie ma tam i nigdy nie będzie prawdziwej wiedzy, o jakiej piszemy - co zresztą można uogólnić: w społeczeństwie nigdy nie będzie wiedzy takiej, która prowadzi do mistrzostwa o jakim wspomniałem, bo oni nie są tym zainteresowani. Treści w internecie pochodzą ostatecznie od ludzi. Dopóki sami nic tu nie napiszemy, to będzie on sumą tego, co zdecydowali się umieścić tu inni ludzie. Natomiast internet powoduje pewne skutki uboczne, nie tylko negatywne. Nasi dziadkowie i rodzice byli przyzwyczajeni, że kto jest starszy ten ma większy autorytet, co jest szczególnie widoczne w krajach azjatyckich. Jest to niestety czynnik ograniczający rozwój - prowadzi do utrzymania skostniałego społeczeństwa. Internet ten aspekt zmienia. Zmiany w mentalności będą, ale będą nie tak duże - jeśli chcemy przeskoczyć całe społeczeństwo, musimy być niezależni, nie ma innej opcji. Weźmy np. pod uwagę Japonię czy Koreę - są to społeczeństwa w dużej mierze uwstecznione. Podobnie jest w Chinach jako narodzie. Prawdziwych taoistów prawie nie ma, za to wyznawców buddyzmo-konfucjanizmo-taoizmu w sensie odbębniania bezmyślnie rytuałów "bo tak trzeba" jest takie zatrzęsienie jak u nas katolików. Jak napisałaś, prawdziwa wiedza zawsze była ukryta, o czym zresztą wspominają starożytne egipskie mistyczne teksty.
Znałem kiedyś entuzjastów Indii i tamtejszych nauk. Sam przyznam nigdy nie przepadałem za Indiami, ale ci ludzie chcieli opuścić zwykłe nudne kraje, takie jak Polska, i udać się do prawdziwie uduchowionego kraju, za jaki wg. powszechnej opinii uchodzą Indie. Wszyscy bez wyjątku wracali rozczarowani, kiedy zderzyli się z tym, jacy hindusi jak społeczeństwo są naprawdę: przyziemni, konserwatywni pragmatycy, skłonni do targowania się o każdy grosz. Nawet znani z różnych opowieści jogini mają tam status jedynie jarmarcznych magików-fakirów, pokazujących na placu różne sztuczki z organizmem jak np. leżenie na gwoździach w zamian za parę groszy do garnuszka. Tak więc nie oglądałbym się na większość, ci ludzie nigdy nie osiągną więcej ponad to, czego się nauczyli - głównie za młodu. Aby wyjść ponad przeciętną, trzeba przynajmniej po części ową przeciętną zminimalizować.
Nie twierdzę, że trzeba kopiować zachowania Buddy, Jezusa, Lao Tzy, czy też innej postaci uważanej w powszechnej tradycji jako mistrzów. Zresztą to kopiowanie zachowań właśnie jest problemem w naszym społeczeństwie: bez zrozumienia kopiowanie przynosi takie same efekty, jak kopiowanie nauczanych przez mistrzów "rytuałów". Nie trzeba siedzieć przez lata w medytacji (która jest tylko jednym ze sposobów na to, by odkrywać rzeczywistość, w tym ową rzeczywistość wewnętrzną), zresztą wielu praktyków medytacji ostatecznie jest rozczarowanych brakiem rezultatów. Powodem właśnie jest kopiowanie - każdy musi znaleźć własną ścieżkę, której źródło jest WEWNĄTRZ a nie na zewnątrz. Trzeba jednak patrzeć obiektywnie na sprawy. Znałem kobietę, która interesowała się tematami ezoterycznymi, ale ostatecznie stwierdziła, że nie prowadzą one do jej celów - założyła, że ezoteryka to taka psychologia, która ma jej w szybki i praktyczny sposób pomóc m.in. w relacjach, a tymczasem okazało się, że temat jest bardzo wymagający; stwierdziła, że wg. niej "życie" jest "gdzieś tam", na zewnątrz. Po części to prawda, bo żyjemy w fizycznym świecie, a po części - nie. Większość ludzi wybiera życie "gdzieś tam", a potem nawet nie obejrzą się, kiedy im ono umknie, nie wiedząc, dlaczego. Na koniec okaże się, że żyli takim samym życiem, jak wszyscy dookoła, niczego specjalnie nie osiągając - można więc by powiedzieć, że większość jest wyznawcami tak naprawdę hedonistycznej filozofii: że trzeba jak najwięcej rzeczy pozyskać, jak najwięcej zebrać pozytywnych emocjonujących doświadczeń. Nie ma sensu krytykować filozofii życiowej innych ludzi - ale jeśli ślepo będziemy się trzymać społecznych założeń i sposobu patrzenia na świat, skończymy jeszcze gorzej - bo w pełnej świadomości tego, że ich rozwiązania są bardzo ograniczone, choć dostosowane do tych ludzi i ich mentalności. W ww. filozofii hedonizmu jest nieświadome założenie, że nie ma nic po za tym, co istnieje w materii - a zatem nie ma miejsca na przekraczanie świata zmysłów fizycznych. Jeśli jest jakaś energia czy wyższe prawa, to "niech tam sobie jest, ale moje życie to co innego". Oczywiście rzeczywistość jest znacznie szersza, niż to mówią nam pozory czy system edukacji - ale ludzie właśnie mają mieć zawężony pogląd, tak ten system ma działać, tak jak to opisuje Małgosia. Obszar, po którym porusza się przeciętny człowiek na tej planecie, nie ważne jakiej nacji, można by porównać do obszaru piaskownicy ogrodzonej wąskimi poglądami, z której przez całe życie tak naprawdę prawie nikt nie wychodzi.
Nie powinno się jednoznacznie oceniać mimo wszystko wyborów społeczeństwa - ono się i tak nie zmieni, będzie postępowało wg. z góry zaprogramowanych norm, wymyślając dowolne wytłumaczenia, dlaczego robią tak a nie inaczej. Chodzi mi o to, że nic jest biało-czarne. Gdyby tą ww. kobietą był Budda, to obok wydarzeń "gdzieś tam", tj. w społeczeństwie, w którym przecież także żył, znajdował także czas na istotne sprawy. Większość ludzi robi coś odwrotnego: potrzebują bodźców z owego "gdzieś tam", bo nie rozumieją jeszcze, że prawdziwa rzeczywistość jest także "gdzieś tu". Ale bez osiągnięcia właściwego zrozumienia, ludzie będą podążać ślepo za czymś, z czego nie za bardzo zdają sobie sprawę - nie mając odpowiednich proporcji, a tym samym dokonując wyborów, które osoba z szerszym rozeznaniem (bo poświęciła na nie część swojego czasu) uzna za błędne.
To jest właśnie ten etap Eremity z lampą lub świeczką poszukującym prawdy nt. rzeczywistości (którego obraz wklejałem ostatnio na forum), który oddziela zwykłe społeczeństwo od drogi do mistrzostwa. Droga ta wiedzie przede wszystkim przez mistyczny "podświat księżycowy" - przedzierania się przez mroki własnej podświadomości, ale także mrok naszej rzeczywistości, by odnaleźć prawdziwą naturę rzeczywistości. Takie odkrycie właśnie jest wstępem do drogi do ww. mistrzostwa.
Jak rozpoznać mistrza, jeśli patrzysz wyłącznie na fizyczną powłokę (ciało)? Nie ma takiej możliwości - chyba, że masz wgląd w głębsze wymiary rzeczywistości. Tak właśnie można podsumować sposób, w jaki ocenia rzeczywistość zwykły człowiek: nie chcąc w żaden sposób deprecjonować materii, chciałbym podać jaskrawy przykład: człowiek ma przed sobą luksusowy jacht, a obok zaś człowieka na zwykłej, drewnianej łódce. Przy takim założeniu postrzegania rzeczywistości, tylko frajer by wybrał drewnianą łódkę. Tak właśnie działa system wciągania nas w niewolnictwo: nasz obraz rzeczywistości MA BYĆ zawężony, i wówczas pozornie wydaje się nam, że to my sami podejmujemy decyzje. Nie jest tak. Ktoś zdecydował wcześniej najpierw o tym, że postrzegamy tylko mały wycinek rzeczywistości, np. że widzimy świat tylko w pionowe paski, a następnie przy pomocy owego - mentalnego - postrzegania zaczynamy sami podejmować decyzje życiowe. Chyba, że... zdecydujemy o wyjściu poza owo zwykłe postrzeganie. Nie stanie się jednak tak, dopóki nie stwierdzimy, iż nasza obecna rzeczywistość i jej postrzeganie wymaga rozszerzenia - bo w przeciwnym wypadku dalej będziemy jak ww. kobieta, szukać jedynie sposobów zdobycia czegoś, co symbolizuje ww. jacht.
Większość ludzi na ten - wymagający - aspekt się nie zdecyduje. Natomiast ci, którzy to robią, osiągają ponadprzeciętne efekty, jak niesamowicie długie życie (ciągła regeneracja organizmu) lub inne efekty, o których tu pisaliśmy, ale w większości nawet nie pisaliśmy. Pierwszym etapem jednak jest zdobycie owego klucza. Dlatego nauka taka jaką opisujesz jest jedynie pierwszym, dziecięcym etapem - ci ludzie w żmudnej pracy rejestrują różne pomniejsze fakty, tymczasem sprzed oczu znika im istota np. życia (w przypadku biologii), czasu (fizyka) lub innych tematyk, wokół których prowadzą badania. Problemem nie jest chęć zdobycia wiedzy i prowadzenia badań - ale brak bezkrytycznego spojrzenia na siebie i własne metody poszukiwania... Naukowiec nigdy nie przebije mistyka pod względem orientacji we wglądzie w prawdziwą naturę rzeczywistości - chyba, że sam stanie się mistykiem. Nauka to potrzebny etap dla społeczeństwa, ale żeby pójść dalej niż społeczeństwo, należałoby ową naukę wstawić w szersze ramy - wtedy stanie się jasne, że jest to jedynie etap postrzegania rzeczywistości. My mamy szansę, by przejść przez ten etap, i odkryć coś, co jest ukryte przed tymi, którzy zatrzymują się na jakimś etapie, jak na początku wspomniałem. Moim zdaniem tu nie chodzi o jakieś nauczanie społeczeństwa, chyba, że w bardzo ograniczonym zakresie... ale raczej, o to, by samemu zdobywać wgląd w prawdziwą naturę rzeczywistości - bez tego niewiele różnimy się od owego społeczeństwa, ostatecznie.
Kiedyś takie tematy - co widać po małej aktywności ostatnio m.in. na tym forum - cieszyły się większym zainteresowaniem. Ale każdy dokonuje w życiu wyborów - zwłaszcza nieświadomie. Wybór, by nie zajmować się jakimś tematem, np. tematem długiego życia (który nie jest taki prosty, że sprowadza się do sztuczek, choć mechanicznie naukowcy dowiedli, że można odmładzać organizm), czy też innych zdolności, które na forum poruszamy, ostatecznie będzie miał swoje efekty w postaci tego, że co innego je zastąpi. Przyznam, że sam mam z tym problemy: z jednej strony tkwię jak wszyscy w finansowym systemie, i staram się wszystko tak dopasować, by znaleźć czas na te kluczowe zagadnienia, co często odbija się na tym, że muszę poświęcić jedne rzeczy lub ograniczyć czas na zajmowanie się nimi. W efekcie mam wrażenie, że ograniczam to, co większość społeczeństwa robi, do absolutnego minimum, trochę więcej z tego czasu może poświęcając na takie podstawowe kwestie, jak zagadnienia finansowe. Finanse natomiast to osobny temat, który po części już poruszałem: docelowo ma być stworzony (i był już testowany w kilku krajach niedawno) tzw. dochód podstawowy, tj. zostanie docelowo wprowadzony system socjalistyczny - i po części już istnieje dzięki takim programom jak 500+ - który z jednej strony ma uzależniać ludzi od państwa, z drugiej zaś społeczeństwo jest na niego sprytnie przygotowywane - właśnie przez takie rozwiązania, jakie opisujesz: by ludzie z jednej strony czuli się jak eksperci (i po studiach np. zarządzania myślą, że zostali nauczeni, jak zarządzać innymi ), z drugiej, by im się nie chciało nic ponad to, co mają tuż pod nosem.
Wyjść poza ten system można na nieskończoną ilość sposobów w zasadzie - jednak tą liczbę ogranicza globalna sytuacja, w której się znajdujemy. Bez pewnej strategii się nie obejdzie. Porażka na tym polu będzie oznaczać, że ostatecznie skończymy niewiele lepiej, niż niewolnicze społeczeństwo, którego problemy są coraz wyraźniejsze.