Do długiej listy wątpliwości związanych z teorią "darwnizmu" można dopisać zdolność człowieka do porozumiewania się za pomocą głosu.
Czy człowiek musiał wykształcić specjalnie gardło do wydawania dźwięków? Czemu nie porozumiewamy się za pomocą obrazów, gestów, zapachu, dotyku itp.? To jest dość znana kwestia, i można znaleźć tą problematykę w różnych publikacjach, które szczegółowo to zagadnienie wyjaśniają. Przecież człowiekowi nie jest potrzebna tak bardzo rozwinięta zdolność do wydawania niezwykle precyzyjnych dźwięków do przetrwania, jak np. różne skale głosu do śpiewania. W ogóle zdolność do tworzenia sztuki nie jest potrzebna, chyba, żeby zabić nudę, ale nie znam nikogo, kto by się powiesił ze znudzenia, jeśli mowa o zdolności do przetrwania, raczej szybciej zacznie szukać jakiegoś zajęcia.
(Na tym forum prowadziłem też badania z tego zakresu np. społecznych, choć o tym nikomu nie mówię. Z tego co widzę po forum nikt jeszcze nie popełnił samobójstwa czytając moje posty, chociaż czasem zastanawiałem się, czemu nie ma odpowiedzi...)
Czemu też u człowieka zmysł węchu jest tak słabo rozwinięty? Zwierzęta domowe nie wykazują tak daleko idącego stępienia zmysłów, pomimo, że mieszkają z ludźmi.
Nie odpowiada to na pytanie czy człowiek potrzebuje sterylności do życia i przetrwania, bo może się okazać, że człowiek w cale nie jest zwierzęciem, a zatem NIE powinien się z ich organizmami porównywać, bo pozory mogą mylić.
Ale może jest prostsze wyjaśnienie, które nasuwa się po analizie niemal każdego szczegółu nie tylko na naszej planecie, ale także w naszym najbliższym otoczeniu: czyli jak wspomniałem wyżej, życie fizyczne jest rezultatem myśli inżynieryjnej, tzn. zostało zaprojektowane.
A jeśli życie fizyczne zostało zaprojektowane, czy nie sugeruje to, że to umysł musiał je zaprojektować - tzn. coś niefizycznego (bo skoro projektuje materię na tak zaawansowanym poziomie, jakim jest np. homo sapiens, to można by teoretycznie założyć że mogłyby być to również fizyczne istoty, które również mają zaawansowane organizmy, które być może również zostały zaprojektowane przez inne inteligentne/zaawansowane organizmy, które również... itd., czyli byłby to wielomiliardowy albo wielobiliardowy plan ewolucji jaką sugerują darwiniści na Ziemi, tyle, że na skalę kosmiczną, co jednak nadal nie wyjaśnia wielu kwestii m.in. związanych ze świadomością, albo też... że materia w sensie organicznym od razu powstała jako zaprojektowana przez umysł!)?
A jeśli organizmy materialne są jedynie takimi "samochodami" dla niefizycznych umysłów, czy to nie prowadzi do szeregu pytań?
Wg. mnie pytania, które należałoby wówczas sobie zadać, to m.in.:
- czy nie powinniśmy zatem szukać inteligencji pozaziemskiej (istot pozaziemskich) przede wszystkim poza materialnym wszechświatem?
- czy nie jesteśmy przypadkiem uwięzionymi w materii umysłami?
- czy nie powinniśmy jak najwięcej dowiadywać się o tym, kim jesteśmy, przez używanie BEZPOŚREDNIO własnego umysłu, zamiast robienia tego zupełnie na około i w większości przypadków bezkustecznie za pośrednictwem materii?
- jak umysł (czyli to, co się wciela) wchodzi w interakcję z materią?
- w jaki sposób umysł... KSZAŁTUJE I MODYFIKUJE materię?!
Np. jak umysł modyfikuje... DNA!
(O interakcji z DNA i jego modyfikacji kilkakrotnie pisałem. Z DNA też jest związana sporo ciekawych kwestii. M.in. np. fosfor - pierwiastek, który jest związany z absorbcją światła. Modyfikacja DNA zachodzi za pośrednictwem światła, podobnie jak w przypadku roślin, które jest następnie przez komórkę "wyłapywane' i wykorzystywane, po części dzięki fosforowi, który jest kluczową częścią substancji DNA, tyle, że niekoniecznie w spektrum widzialnym - innymi słowy, energia jest pośrednikiem między umysłem/wolą, a materią fizyczną, a cały mechanizm interakcji ciała astralnego, naszej energii, z ciałem fizycznym jest bardziej złożony, i po drodze są znane z chińskiej alchemii ośrodki tan tien, albo centra energetyczne/czakry - innymi słowy, komórki i ich stan zależą od energii, którą Chińczycy nazywali chi - i dla nas wartościowe jest odkrycie tego, w jaki sposób można wpływać bezpośrednio na komórki dzięki energii, pisałem już wcześniej o sukcesach w badaniach naukowych wykorzystujących częstotliwości do modyfikacji DNA).
Pytań, które powstają po zanegowaniu teorii ewolucji Darwina, jest cała masa, i ktoś tego faktu jest świadomy oraz problemów SPOŁECZNYCH, które się wiążą z zanegowaniem aktualnych "naukowych" herezji, to będzie bronił tej teorii do końca, byleby masy nie zaczęły zadawać pytań - niewygodnych pytań.
Jakie to pytania, oczywiście zasugerowałem powyżej. Np. kowalski mógłby dojść do wniosku, że sam może odkryć, jak modyfikować swoje własne DNA! Wyobrażacie sobie, ile konsekwencji może powstać, gdyby oficjalnie podważono teorię ewolucji Darwina, a w raz z nimi eksplozji pytań o to, jak właściwie powstało życie i dlaczego jest tyle dziwnych przypadków, które sugerują istnienie umysłu ponad materią? Skąd te umysły pochodzą? Dlaczego zajmujemy się oficjalnie niemal wyłącznie materią, a nie np. energią ORGANICZNĄ (!) i umysłem (pomijam psychologię)? Jak zacząć wpływać na materię przy pomocy umysłu itd.
Jednak wydaje mi się, że nawet bardziej istotne pytanie brzmi: DLACZEGO dla kogoś te pytania są niewygodne??? Co prowadzi do eksplozji kolejnych niewygodnych pytań o historię ludzkości.
Moim zdaniem obecna nauka jest dość dziwna. Warto przyjrzeć się bliżej poszczególnym dziedzinom.
Pomijając zupełnie tzw. nauki społeczne i humanistyczne, mówiące np. o organizacji społeczeństw (np. socjologia, politologia, zarządzanie, marketing, nauki nt. handlu itd.), prymitywnych teoriach psychologicznych (na czele z psychologią), sztuka (muzyka, plastyka, rzeźba), które niewiele mówią o naszym środowisku, to niewiele zostaje. Z najbardziej znaczących nauk, które rzeczywiście mogą posłużyć do wprowadzania realnych zmian w środowisku i organizmach (człowieka, zwierząt i roślin), to:
- matematyka
- fizyka
- biologia, chemia i medycyna
Wszystkie pozostałe liczące się to ich pochodne lub związane z nimi dziedziny, głównie inżynieria, które są naukami stosowanymi, tzn. nie tworzą teorii i generalnie nie poszerzają naszej wiedzy o wszechświecie.
Matematyka ma głównie zastosowanie w fizyce, więc w praktyce można je połączyć. Fizyka budzi wiele kontrowersji, jednym z głównych zarzutów, także stawianych przez naukowców innych dyscyplin fizyce jest to, że wszystkie tamtejsze modele, oparte przede wszystkim na matematycznych teoriach, są bardzo uproszczone, np. odbijanie ciał od siebie, i przestają się sprawdzać, gdy mamy do czynienia ze złożonymi systemami, np. organizmami żywymi. Innymi słowy, fizyka jest w większości praktycznie bezużyteczna jeśli chodzi o organizm ludzki.
Jeśli tylko nie zamierzasz budować jakichś mechanizmów latających, silników obrotowych, czy np. układu luster, by np. odbijać wiązkę światła itp., to fizyka niewiele ci da. Przyjrzyjmy się zatem bliżej dwóm ostatnim dyscyplinom naukowym na tym ringu.
Chemia i biologia (a także medycyna) są bardzo specyficznymi dziedzinami: pierwsze, co może się rzucać w oczy, gdy ktoś się chce zapoznać z nimi, to fakt, że toną one w nadmiarze różnego rodzaju etykietek i dziwnym słowotwórstwie. Czasami te same twory, np. związki, mają wiele różnych etykiet, a także sposobów patrzenia na nie (ich interpretacji w zależności od kontekstu, albo innych zależności). To trochę jakby w matematyce liczbę nazywać także "obiektem numerycznym", "punktem osi", "wynikiem działań", "wynikiem funkcji", "funkcjatorem", "funkcjomixem", "numeromixem", "Hejalomixem" (ta etykietka jest zarezerwowana dla liczb w systemie czwórkowym)... no dobra, sorry, chyba za bardzo zainspirowałem się dzisiejszą nauką. Czasem się zastanawiam czemu np. na środkach chemicznych do kupienia używają takich skomplikowanych nazw łacińskich, skoro są przeznaczone dla zwykłego konsumenta Ale wracając do tych nauk.
Gdyby porównać biologię jako naukę opisującą organizmy żywe do jakiejś hipotetycznej nauki opisujących nieorganiczne pojazdy jednośladowe bez napędu motorniczego, zwane powszechnie rowerami (rozumiecie co mam na myśli z tym "mądrym" etykietkowaniem w biologii i chemii? tak, by kowalski się nie połapał w tej całej słowo-menażerii? ), to okaże się, że pomijając pewne zależności, większość tej wiedzy to taka encyklopedyczna wydmuszka, która TYLKO UDAJE, że coś wiemy. Szczególnie w biologii, bo chemię można ostatecznie również zredukować do czegoś w rodzaju fizyki, w której łatwo tworzyć proste substancje z innych po redukcji ilości atomów, ale już np. stworzenie biologicznych substancji okazuje się niebotycznym wyzwaniem.
Zadaniem tej biologicznej wydmuszki, moim zdaniem, jest utrzymywanie ludzkości w niewiedzy na temat swojego organizmu, który działa tak naprawdę na wielu poziomach i na wielu poziomach można go zrozumieć. To oznacza, że alchemik w zasadzie nie potrzebował zaawansowanej wiedzy naukowej, by osiągnąć np. nieśmiertelność, i być może ta wiedza, gdyby zrobić taki reset edukacyjno-naukowy w swojej głowie, mogłaby znacznie łatwiej zostać wchłonięta przez umysł, bez żadnego narzutu w postaci filtrów, które wytworzył nasz system edukacyjny. Tak, jak dziecko szybko uczy się języka, w przeciwieństwie do dorosłego, albo gdy wchodzi np. do starożytnej egipskiej świątyni, z rozdziawionymi ustami ogląda potężne, tajemnicze obiekty, o których ma zupełnie inne pojęcie (i możliwe, że nawet bliższe prawdzie), niż idący obok niego dorosły, "uzbrojony" w uprzednio uwarunkowaną "wiedzę" na temat starożytnych cywilizacji?
Dlatego nie negowałbym starożytnej wiedzy.