Może nie dosłownie - nie dajmy im biegać po talerzach ale tekst jest inspirujący. Z owadami też "rozmawiam". Według Plejadian owady siadając na nas mierzą między innymi naszą częstotliwość. Pozwalam im siadać na sobie - są bardzo interesujące. Uwielbiam obserwować ich zachowanie i budowę ciała. Gryźć nie pozwalam ale staram się nie zabijać.
"Mój przyjaciel karaluch
25 sie 06, 11:02 Niezawisimaja Gazieta
Ktoś, kiedyś słusznie zauważył, że człowiek potrafi się do wszystkiego przyzwyczaić. Nie wiedzieć czemu najtrudniej przychodzi mu pogodzenie się z obecnością w codziennym życiu różnych gatunków owadów, często nieszkodliwych. Jednocześnie te same robaczki doznają wielu cierpień od człowieka.
Nie chodzi tu o mało apetyczne stworki, żyjące na niemytym ludzkim ciele, które zmuszają nas do wicia się i drapania. Mowa o tych, które nie pasożytują na nas, lecz mieszkają tuż obok. Weźmy na przykład pluskwy. Dziś nie można ich spotkać nawet w prowincjonalnych hotelach. Zniknęły, podobnie jak chrabąszcze majowe, najwyraźniej nie trawiąc naszych warunków ekologicznych i złego jedzenia. Zatruta nikotyną i alkoholem krew widocznie już im nie smakuje. A przecież pluskwy opiewał jeszcze Gogol! Malutkie, mocniutkie, kiedy giną wydają cichy dźwięk, niczym pęknięcie bańki mydlanej. Gdzie teraz są, kogo gryzą, czyją krew piją? Nikt nie potrafi odpowiedzieć...
Albo niewinne mrówki. Oczywiście, jeśli usiądziemy tyłkiem na ich pomysłowo zbudowanym mieście, to ruszą do boju. Ale gdy osiedlą się w domku letniskowym, to w zasadzie nikomu nie przeszkadzają. Nie gryzą dzieci, tylko po cichu jedzą drewniane ściany, tworząc przytulny nastrój oraz przywołując ducha staroci. Jednak, gdy tylko się zalegną natychmiast są traktowane naftą, niczym najwięksi wrogowie. Niewinne szczypawki i ryjkowce, sterylne muchy – w czym one zawiniły rodowi ludzkiemu?! W jakim celu wymyślono ohydne lepy, podwieszane na żyrandolach na środku pokoju?
Letnicy uważają komary za swoich największych wrogów, nie chcą wiedzieć niczego o niezwykle skomplikowanej organizacji ich świata, która mogłaby stać się wzorem moralności dla zepsutej ludzkości. Środkowy pas Rosji zamieszkuje ponad sto podgatunków komarów. Łączą się one w pary tylko w obrębie własnego podgatunku. Przy czym spółkowanie odbywa się podobnie, jak u ludzi – za pomocą genitaliów. Każdy podgatunek posiada organy płciowe zbudowane na podobieństwo angielskiego zamku. Samce tego samego podgatunku posiadają klucz wyłącznie do organów swoich samic. W związku z tym w świecie komarów brak jest miejsca na przypadkowe związki. Wierzę, że teraz spojrzycie na komary zupełnie inaczej.
Albo weźmy pająki, które nie tylko są zwiastunami poczty, jeśli wierzyć przesądom, ale i twórcami naturalnych pułapek na muchy. Dlaczego więc gospodynie domowe zmiatają je mokrymi mopami? Przecież tylko w południowych szerokościach geograficznych można spotkać jadowite tarantule i karakurty. Nasze rodzime pająki są estetami i tkaczami, a ich pajęczyny to prawdziwe dzieła sztuki, które są większą ozdobą naszych mieszkań, niż reprodukcja obrazu Lewitana „Nad wiecznym pokojem”.
Prawdziwą panikę wywołuje pojawienie się osy. Tej samej, która udając pszczołę widnieje na logo rosyjskiego operatora komórkowego Beelajn. Ten krótki, piękny i jednostajnie bzyczący owad nie zaatakuje i nie użądli, jeśli nie będziemy próbowali go schwytać, ani nie będziemy się za nim uganiać z ręcznikiem, wydając dzikie okrzyki. Prawdopodobnie w pokojowych zamiarach znajdzie sobie słoik z dżemem i ugrzęźnie w nim, pokornie przyjmując swoją słodką śmierć. Dodam, że osy są absolutnie sterylnymi żyjątkami, więc po usunięciu zwłok, dżem nadal będzie się nadawał do spożycia.
Największą nienawiść wśród ludzi wywołują bezbronne karaluchy. Istnieje dziwny przesąd mówiący, że obecność karaluchów jest oznaką zaniedbania gospodarzy, zostawiających w zlewie brudne naczynia na noc. Jednak nikt, nigdy nie widział, aby te niewinne stworzenia zajadały resztki naszego jedzenia. Nie piją naszej krwi i nas nie objadają, tylko biegają sobie bezszelestnie po ścianach, unikając silnego światła, a jedyne czego oczekują od miejskiej cywilizacji – to kropla wody. Ale i tego im się surowo zabrania, zwalczając je trutkami. Zdarza się, że obywatele, wchodząc na ścieżkę wojenną z karaluchami, ujawniają cud solidarności, niespotykanej w innych sytuacjach. Tłumiąc własny indywidualizm, łączą się całymi klatkami schodowymi, zrzucają się na opłatę i wzywają odpowiednie służby. Na czas pogromu rodu karaluszego zamieszkują u swoich przyjaciół i krewnych...
Jednak ich ofiary i poniesione koszty są niepotrzebne. Karaluch, niczym wódz światowego proletariatu żył, żyje i żyć będzie. W tym przypadku, podobnie jak i przy współżyciu z innymi stworzeniami boskimi, należy przyjąć inną strategię. Porzućcie wszelką agresję i poszukajcie równowagi ekologicznej. Pewien malarz opowiadał, że jego pracownia mieszcząca się w piwnicy jest pełna karaluchów. Były wszędzie: w zwojach płócien, w szafie z ubraniami, w zlewie i w kapciach. Oczywiście lubiły leniuchować w stertach brudnych naczyń, w garnkach i nawet w butelkach po kefirze czy innych napojach. Gdy gospodarz zasiadał do jedzenia, również w zupie i kaszy znajdował swoich współlokatorów. Początkowo wytoczył im nierówną walkę, ale zrozumiał, że jest na straconej pozycji i się poddał. Wkrótce nauczył się jak współżyć pokojowo z karaluchami. Twierdzi, że tym sposobem osiągnął więcej niż ONZ. Przestał zwracać uwagę, gdy trafiały na jego łyżkę – zwyczajnie je zrzucał i kontynuował posiłek. Pewnego razu zdarzyło się nawet, że połknął takiego karalucha. Do tego też się przyzwyczaił, a podczas imprez twierdził, że nie ma lepszej zagrychy...
Źródła: Niezawisimaja Gazieta "