Odp: Nowa Ziemia
Ok. Możesz rozwinąć?
Forum czytelników książki "Wszystko jest wibracją"
Nie jesteś zalogowany. Proszę się zalogować lub zarejestrować.
Forum Przyjaciół Saleinji » Sprawy polityczne, społeczne i zdrowotne » Nowa Ziemia
Strony Poprzednia 1 … 6 7 8 9 Następna
Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź
Ok. Możesz rozwinąć?
Zwierzęta stoją w ewolucji niżej i branie z nich przykładu to lekka przesada. Mają co prawda rozwinięte lepiej pewne zmysły od człowieka, ale fascynacja nimi to pieśń dawnych dziejów, kiedy były silniejsze od człowieka i wzbudzały strach i podziw. Dzisiaj człowiek zdominował życie na Ziemi, zwierzęta przestały być zagrożeniem i źródłem fascynacji. Symbolika w sztukach walki wiąże się z opisem strategii używanych w walce (np. w TaiChi podstawowa strategia to Wąż i Żuraw - jak domyślisz się co to oznacza zrozumiesz jak stosować techniki zawarte w ćwiczeniach formalnych). Pazur tygrysa czy szpony orła to też nie fascynacja zwierzątkiem czy ptaszkiem ,tylko konkretna strategia walki w stylach południowych i północnych. A symbolika jest celowo pogmatwana, żeby nie każdy wiedział o co chodzi.
Ze znakami zodiaku też przesadziłeś: 7 jest "zwierzęcych" (Baran, Byk, Rak, Lew, Skorpion, Koziorożec, Ryby), 4 "ludzkie" (Strzelec Wodnik, Bliźnięta i Panna) i 1 symboliczny (Waga). Inne zodiaki są tak samo porąbane na pierwszy rzut oka (np. Chiński).
Natomiast ewolucja dokonuje się na poziomie mentalnym i duchowym, po to żyjesz, aby doświadczać i wyciągać wnioski z doświadczeń. Czy w trakcie jednego życia zmieni Ci się DNA? To zależy od tego, ile doświadczyłeś i jakie wnioski wyciągnąłeś, na początek spróbuj je utrzymać w niezmienionym stanie przez następne 50 lat...
DNA się zmienia u każdego człowieka. Zodiak znaczy "zwierzyniec" jak wspomniałem. Jestem świadomy, że są trzy znaki ludzkie i jeden mechaniczny, strzelec jest znakiem półzwierzęcym. Nie warto się sugerować jednak nazwami tych znaków = chodzi o ogólną ideę stojącą za nimi.
Ewolucja może dziać się na każdym poziomie, wbrew powszechnej opinii również na poziomie energii - także energii na poziomie fizycznym. DNA się zmienia przez całe życie Tobie, mnie i innym i tak - pytanie w którą stronę. Wyobrażenia na temat stałej materii, wbite do głów w szkołach (i to w tak sprytny sposób, że jednocześnie mówi się o tym, iż jest ona pusta - ale jako ciekawostkę), nie oddaja natury matrerii.
Wracając do zmian na Ziemi natomiast, miałem dzisiaj dość dziwny sen: widziałem w centrum miasta zaskakująco wysokie, nowoczesne budynki, które wyglądały z jednej strony imponująco, ale z drugiej były mroczne. Było też dużo banerów zapowiadających jakieś wydarzenie, w tym jeden w języku ukraińskim. Podobnie mroczna była cała atmosfera wokół, choć niedostrzegalna dla ludzi wokół których mijałem na ulicy. Ludzie jakby nie dostrzegali przyciężkiej atmosfery i oczekiwali na jakiś lokalny festyn. Tymczasem niebo stało się - choć było jeszcze popołudnie - bardzo ciemne i ciężkie. Odnosiłem wrażenie, że powoli zbliżamy się do jakiegoś rodzaju końca świata.
Nie przywiązuję wagi do snów, żaden nigdy mi się nie sprawdził. Przeczucia o zagrożeniach mam na jawie, po prostu obserwuję swoje emocje i z nich wyciągam wnioski. Zawsze gdy robię błąd mam silne przeczucie, że to niewłaściwa decyzja. Podobnie jest w przypadku zagrożenia. Nie wyczuwam na razie żadnych realnych zagrożeń, związanych ze zmianami na Ziemi. Myślę, że globalistyczny plan legnie w gruzach, i to szybciej niż się nam wydaje. Świadczy o tym cisza przed burza, jaka obecnie panuje. Coś wisi w powietrzu, ale skończy się tak jak z pandemią- nikt już w nią nie wierzy, bo nie mogła tak po prostu zniknąć z dnia na dzień.
DNA zmienia się, ale to my decydujemy z jaką prędkością, nasze codzienne decyzje mają na to wpływ. Jeśli wyjdziemy poza panujące powszechnie schematy, wtedy widać to namacalnie. Jeśli nadal w nich tkwimy, nie oczekujmy cudów, bo ich po prostu nie ma.
A materia to nic innego jak wibracja, na tyle szybka, ze mamy złudzenie czegoś trwałego, a to tylko ruchoma energia. Tym jesteśmy, natomiast ważne jest jej uporządkowanie...
Nie przywiązuję wagi do snów, żaden nigdy mi się nie sprawdził. Przeczucia o zagrożeniach...
To po co Twoim zdaniem w ogóle sny istnieją? Zauważyłaś, że w tej wypowiedzi zredukowałaś sny do sprawdzania się, a nawet przeczuć o zagrożeniach?
Dlaczego człowiek został tak stworzony, by tracić przytomność w trakcie snu? Albo co się tak naprawdę dzieje w tym czasie? Mam tu na myśli szerszy kontekst: co chciały osiągnąć istoty, które zaprojektowały człowieka w taki a nie inny sposób?
Piszesz o bardzo silnych przeczuciach. Skąd one się biorą - czy nie pochodzą tak naprawdę z zewnętrznego źróła? Słyszałaś o tym, że ludzie są kontrolowani przez różne energie (trudno mi tu znaleźć lepszą terminologię), które nasilają odczucia tego typu - wszystkie znane tradycyje starożytne lub szamańskie o tym mówią, i w sumie dość łatwo je zweryfikować? Obecnie takie możliwości różnych istot wrzuca się do worka "magia" lub "religia", są to terminy, których nie znano i nie używano np. w Starożytnym Egipcie, zjawiska tzw. nadnaturalne stanowiły część rzeczywistości.
Wszystko wskazuje na to, że w XX i XXI wieku, kiedy wszystkie stare tradycje zostały w większości wyrzucone na śmietnik, żyjemy w największej ignorancji jako społeczeństwo - tak, że przeciętny człowiek już nawet nie zauważa jak samoloty tuż pod jego nosem tworzą "sztuczne chmury".
Nie powiedziałbym, że sny polegają wyłącznie na tym, by dawać wizje człowiekowi, by następnie się one sprawdzały. Jest to odmienny stan umysłu, w którym "coś" się dzieje, pytanie brzmi: co właściwie... W jaką rzeczywistość wkraczamy i co zaczynamy postrzegać? W jakim stopniu to my tworzymy sny (wg. obiegowej teorii naukowej), a w jakim - postrzegamy odmienny wymiar naszej rzeczywistości?
Dlaczego człowiek został tak stworzony, by tracić przytomność w trakcie snu? Albo co się tak naprawdę dzieje w tym czasie? Mam tu na myśli szerszy kontekst: co chciały osiągnąć istoty, które zaprojektowały człowieka w taki a nie inny sposób?
Podczas snu organizm regeneruje się, uaktywniają się procesy, które na jawie nie mogą się uaktywnić, bo Twoje ego podejmuje decyzje, a nie wyższa jaźń. A ego kazdego z nas jest jak by nie patrzeć głupie, bo nie ma dostępu do wielu użytecznych informacji i podejmuje decyzje tylko na podstwie tu i teraz. A spektrum naszego wszechświata jest o wiele szersze.
Piszesz o bardzo silnych przeczuciach. Skąd one się biorą - czy nie pochodzą tak naprawdę z zewnętrznego źróła? Słyszałaś o tym, że ludzie są kontrolowani przez różne energie (trudno mi tu znaleźć lepszą terminologię), które nasilają odczucia tego typu - wszystkie znane tradycyje starożytne lub szamańskie o tym mówią, i w sumie dość łatwo je zweryfikować?
Tego typu przeczucia pochodzą zawsze od Opiekuna Duchowego, który wie więcej od nas i komunikuje się z nami poprzez emocje. Większość z nas przydeptuje je obcasem i robi swoje, ja nauczyłam się je wyczuwać i robić z nich użytek. To nie żadna magia, każdy to ma, tylko nie każdy umie z tego korzystać. Można zadawać pytania i otrzymywać odpowiedzi. To co Hejal pisał to prawda, na niektóre pytania nie dostaje się odpowiedzi. Związane jest to z osobistym rozwojem, np. jakie numery padną w najbliższym losowaniu Lotto.
Nie powiedziałbym, że sny polegają wyłącznie na tym, by dawać wizje człowiekowi, by następnie się one sprawdzały. Jest to odmienny stan umysłu, w którym "coś" się dzieje, pytanie brzmi: co właściwie...
Z analizy tego co mi się śniło wynika, że jest to podróż po światach alternatywnych, które gdzieś istnieją obok nas, albo nawet są przesunięte czasowo względem naszej rzeczywistości, ale tylko podczas snu mamy do nich dostęp. Panuje w nich czasami odmienna fizyka. Żyją w niej osoby, które dawno już umarły. Sytuacje które się zdarzają są pozornie irracjonalne. Osobnym pytaniem jest jak one wpływają na naszą rzeczywistość (światy przesunięte czasowo), bo mam przeczucie, że jednak wpływają. Ja swoje sny pamiętam dość dokładnie, kiedyś nawet je analizowałam pod kątem wpływu na to, co się wydarzało później. Nie widzę tutaj korelacji, przynajmniej w odniesieniu do mojego życia.
Tym, jak wpływają, zajmowałem się dużo ostatnio. Nie chciałbym pisać za dużo publicznie, ale generalnie wygląda to tak: człowiek celowo ma zredulowaną świadomość na Ziemi i brak mu pamięci, na tym polega ten system reinkarnacji i do tego celu został stworzony, w ten sposób można kontrolować umysły, ale umysł człowieka potencjalnie obejmuje inne obszary i wymiary. To, co nazywa się powszechnie rozwojem, jest częścią nowej religii na Ziemi - tak jak kiedyś były przykazania i inne religijne systemy. Mają dawać człowiekowi wskazówki jak "ma" się zachowywać, a genralnie wszystkie - prawdopodobnie - religie są oryginalnie efektem jakiegoś rodzaju channelingu czy ojbawienia. Religie można przyrównać do obowiązującego systemu edukacyjnego, który ma "informować" - tworzyć pożądane systemy wierzeń dla mas.
Od religii w każdej postaci mnie odrzuca, czuję brudną, złą energię. Takie same odczucia mam będąc w szpitalu, na posterunku Policji czy w Sądzie (chodzi o wymiar sprawiedliwości). Nie wiem czy to channelingi były praprzyczyną powstania religii, ale obrosła ona do tego stopnia liturgią, że przestała być użyteczna. Najlepszym rozwiązaniem jest ją odrzucić i samemu zacząć odpowiadać sobie na kluczowe pytania, dotyczące swojej egzystencji. Wszystkie odpowiedzi są w nas, tylko trzeba nauczyć się je wyciągać na zewnątrz.
Najlepszym rozwiązaniem jest ją odrzucić i samemu zacząć odpowiadać sobie na kluczowe pytania, dotyczące swojej egzystencji. Wszystkie odpowiedzi są w nas, tylko trzeba nauczyć się je wyciągać na zewnątrz.
Podobnie robię. Co do odpowiedzi "w nas", właściwie o tym mówili nieśmiertelni, taoiści, buddyści, Egipcjanie, i cała masa innych ludów, które wymienialiśmy na tym forum, łącznie z odpowiedzią jak uzyskać nieśmiertelność - szukać wewnąrz siebie. Moim zdaniem nie jest to aż takie proste, że wystarczy medytować, bo w taki sposób uzyskasz tylko objawienie jak to uzyskiwali prorocy. Świat wewnętrzny i zewnętrzny, umysłowy i fizyczny - wszystkie mają sens i istnieją, niekoniecznie "po coś", po prostu istnieją.
Wydaje mi się, że wszystkie filozofie w tym religijne obrosły w wiele założeń co do "przeznaczenia" wszechświata, mówią o tym także mity. Ale tak daleko idące twierdzenia mijają się z celem: wystarczy po prostu brać (wszech)świat taki, jakim jest: czyli nie zakładać z góry, że coś jest NIEmożliwe...
Być może najlepsze wyjście jest gdzieś po środku - przy czym znowu zahaczam o starożytny truzim... czyli szukać i na zewnątrz i wewnątrz, i w świecie duchów i w swiecie fizycznym, a do tego, jak wspominałaś również, oczywście trzeba mieć odpowiednie podejście, co ja nazwałem strategią na życie. Nie jestem w 100% przekonany do wszystkiego, co mówi don Juan u Castanedy, ale powiedzmy, że ponad 70% tego, co mówi, moim zdaniem jest praktyczną filozofią, a jednym z jej fundamentów jest: nie znamy wszechświata. Dlatego warto mieć umysł i oczy szeroko otwarte, i jeśli chcemy osiągnąć coś więcej niż przeciętna jednostka na tej planecie, warto przemyśleć pewne sprawy i nie zakładać, że jeśli nasza przeszłość mówiła nam do tej pory, jaka jest ta rzeczywistość, to warto ten kubek umysłowy - znowu będę trącił truizmem - czasem może nie całkiem opróżnić, bo to by była ostatecznie strata, ale przynajmniej uelastycznić. Podobnie, nie można przyjmować założen dotyczących tego, jakie są zaświaty, co "mamy" tutaj robić, itd. Osobiście nie mam sztywnych załozeń ale staram się być właśnie elastyczny: obserwować co się dzieje i wyciągać na bieżąco wnioski - i przy takim podejściu niektóre rzeczy stają się coraz bardziej oczywiste i nagminne, takie jak to, że jesteśmy na tej planecie utrzymywani w matrixie, z którego z pewnością można wyjść - i to niekoniecznie uciekając z tej planety: inaczej by nie potrzebowali nakładać na nas tylu ograniczeń...
Odpisałem Antares
Wydaje mi się, że z przedstawionych przeze mnie 5 punktów, ten jest najistotniejszy:
słyszeliście o tzw. wzniesieniu/wniebowstąpieniu, w j. ang. ascension? Chodzi w nim o to, by porzucić wszystkie materialne kwestie, pozostawić bliskich, problemy życia itp. - wg. opisów niektórych channelingów - i po prostu wznieść się do tzw. nieba (czyli wymiaru wyższego), co - jak potwierdzają ww. źródła - z fizycznego punktu widzenia oznacza opuszczenie ciała, czyli śmierć fizyczną.
W Stanach i na zachodzie jest to popularny temat, w Polsce jakoś słabo się o tym mówi, nie wiem czemu. Ludzie, współcześni tzw. przywódcy duchowi, mówią o wniebowstąpieniu jako czymś wyjątkowym, choć w starych religiach właściwie mówiło się o tym samym, gdzie chodzi o przejście do innego wymiaru, tzn. czegoś, co w starożytności i średniowieczu, w każdej religii - od Chin po Mezoamerykę, nazywano niebem.
Podaję cytat z channelingu (które moim zdaniem nie różnią się wiele od religijnych tekstów, tyle, że sa dostosowane do współczesnej mentalności) "Arcturians: how to heal, ascend and help planet earth" Davida Millera:
It is the same way when you go into the death tunnel, and it is also the same way when you go into the ascension.
Różnica między umieraniem a wniebowstąpieniem - "ascension" - jest w zasadzie niewielka, różnica tkwi w podejściu umysłowym: w pierwszym przypadku, wg. opisu z książki, ludzie mają wiele przywiązań do tzw. ziemskich spraw, w drugim przypadku dzieje się to samo tzn. przechodzi się po opuszczeniu ciała przez tunel, ale takie osoby nie mają żadnych przywiązań, są jakby "czyści od przywiązań", co bardzo mi przypomina cele buddyzmu, według których Budda uczył, że ponieważ ludzie doświadczają bólu i negatywnych emocji kiedy pragną czegoś - tzn. są do czegoś przywiązani, i rzekomo najważniejszym celem inkarnacji jest pozbyć się przywiązań, czyli niejako być obojętnym na wszystko.
Jak widać, niewiele się zmieniło przez tysiące lat, mimo całej "marketingowej" otoczki we współczesnych przekazach new age'owskich. Istoty z innych wymiarów przekazują ciągle to samo, tyle, że w innym opakowaniu. Postrzegam to jako manipulację rodzajem ludzkim, i myślę, że nie jest w cale tak istotne pozbywać się przywiązań do czegokolwiek, ale warto mieć po prostu świadomość tego, że coś się wybiera. Nigdy nie byłem przekonany do ww. sugestii wniebowstąpień itp., które zresztą wydają się nie odbiegać daleko od sekciarstwa, tak sam buddyzm mnie odrzuca. Bardziej odpowiada mi filozofia Don Juana z serii książek Castanedy, według której człowiek po prostu coś wybiera świadomie, tzn. z pełną świadomością konsekwencji wyboru. Don Juan często wspomina o wojowniku lub myśliwym, lub też człowieku wiedzy - nie chodzi tu o rzeczywiste wojowanie czy polowanie, są to tylko pewne role lub kategorie działań: wojownik np. w przeciwieństwie do 99% ludzi naprawdę podejmuje decyzje, zamiast opierać się na schematach jak większość ludzi, zaś człowiek wiedzy odrzuca wspólny dla społeczeństwa sposób postrzegania wszechświata i poszukuje lub rozwija zupełnie odmienną perspektywę - taką, która jest bliższa rzeczywistości. To, co widzicie podczas swojego fizycznego życia, jest w pewnym sensie iluzją - i nie chodzi mi tu o to, że materii nie ma, bo tak zazwyczaj new age'owcy myślą, ale o to, że widzicie świat przez filtry umysłowe - schematy, których nauczono was od dziecka. Te ograniczenia stara się ominąć człowiek wiedzy.
Jak widać, podejść do rzeczywistości i tzw. filozofii życiowej może być wiele. Dlatego dziwi mnie trochę "propaganda" new age'owska, która wydaje się bardzo jednostronna i jednokierunkowa, łącząc głównie nurty buddyjskie, hinduskie i chrześcijańskie - tyle, że w nowej otoczce. Wygląda to trochę tak, jakby ktoś z "góry" nie pozostawiał ludziom dużego wyboru - ale zakładam jednak, że go mamy, i możemy dowolnie wybierać co chcemy osiągnąć i w jaki sposób. Z tego względu patrzę bardzo sceptycznie na wszelkie przekazy. Niestety przekazy były także w tzw. taoizmie instytucjonalnym - bardzo różnym od pierwotnego taoizmu, który był bardziej filozofią i luźnym zbiorem praktyk i wskazówek - gdyż w świątyniach taoistycznych istniała już hierarchia, zestaw sztywnych reguł i inne, podobne rzeczy wzięte niemal żywcem z buddyjskich klasztorów. Kolejne szkoły taoistyczne uzyskiwały informacje od tzw. bogów lub też wniebowstąpionych, co można trochę przyrównać do chrześcijańskich przekazów np. dla Mojżesza i innych proroków, i nie różniły się one bardzo od religijnych ruchów, co skazało dzisiaj taoizm na postrzeganie go jako religię raczej niż świecki ruch, którym w istocie był w prehistorycznych czasach.
Z tych powodów najlepiej wg. mnie jest wrócić do źródeł, do istoty sprawy, czyli "tao" czegoś - tzn. do prawdziwych fundamentów, a nie otoczki, która się wytworzyła w raz z powstawaniem sformalizowanych klasztorów. Paradoks jest taki, że oryginalna filozofia tao była przeciwieństwem późniejszego taoizmu - bo sugerowała właśnie brak formalizmu, który tylko zaciemnia sprawy, a którego efektem są dzisiaj odbębniane rózne rytuały, w tym tai chi, którego istotę większość ludzi go praktyujących w ogóle nie zna. Powtarzają jedynie bezmyślnie ruchy w nieskończoność, a to nie o to chodzi - tai chi nie służyło jedynie zachowaniu zdrowia, to nie jest po prostu kolejna gimnatyka. Podobnie sprawa ma się z umysłowym aspektem pierwotnego taoizmu.
Z tych powodów najlepiej wg. mnie jest wrócić do źródeł, do istoty sprawy, czyli "tao" czegoś - tzn. do prawdziwych fundamentów, a nie otoczki, która się wytworzyła w raz z powstawaniem sformalizowanych klasztorów. Paradoks jest taki, że oryginalna filozofia tao była przeciwieństwem późniejszego taoizmu - bo sugerowała właśnie brak formalizmu, który tylko zaciemnia sprawy, a którego efektem są dzisiaj odbębniane rózne rytuały, w tym tai chi nie służyło jedynie zachowaniu zdrowia, to nie jest po prostu kolejna gimnatyka. Podobnie sprawa ma się z umysłowym aspektem pierwotnego taoizmu.
I będzie dopóki nie wykonasz pracy i nie opracujesz zastosowania praktycznego wszystkich ruchów zawartych w ćwiczeniach. Bo to sztuka walki a nie gimnastyka. Służy obronie przed atakami. Powtarzanoie ruchów ma swój ukryty sens, bo automatyzuje techniki i wykonuje się je z minimalnym udziałem świadomości, na tej samej zasadzie jak pianista w nieskończoność powtarza utwory, które przyjdzie mu wykonywać przed publicznością.
automatyzuje techniki i wykonuje się je z minimalnym udziałem świadomości, na tej samej zasadzie jak pianista w nieskończoność powtarza utwory, które przyjdzie mu wykonywać przed publicznością.
Czyli liczysz na to, że będziesz mogła iść na łatwiznę, zredukować świadomość do minimum jak piszesz, i oprzeć się na technologii automatyzmu fizjologii twojego ciała, jego pamięci ruchowej, oraz podświadomości.
Ale to jest prawie to samo jak liczyć na to, że technologia, lub "magiczne" pigułki, zrobią za ciebie robotę.
To powiedzmy, że za 100 lat wymyślą technologię, która pozwoli wszczepiać w ciało elementy, które mają programy najlepszych możliwych ruchów kung fu, teak won do, czy dowolnej innej sztuki walki. Nie będzie trzeba już powtarzać ich milion razy, wystarczy takie elektryczne cuda wszczepić w organizm i możesz za pomocą jednej myśli błyskawicznie blokować ciosy i zabić dowolną osobę przy pomocy jednego, super-precyzyjnego kopnięcia.
Idziesz na łatwiznę dlatego, bo pomijasz najważniejszy element: umysł, czyli świadomość. Twoją intencją jest tu najwyraźniej redukcja świadomości, by skorzystać z automatycznego mechanizmu ciała i jego pamięci.
A może istotą nauki sztuk walki była nie tyle samoobrona, co - podobnie jak w sztucze łucznictwa zen - przeciwnie, skupienie wewnętrzne i POSZERZANIE swojej świadomości tego co się dzieje? Po komentarzach różnych mistrzów, nie tylko japońskich, mam wrażenie raczej, że to drugie, a walką i obroną zajmowali się wyłącznie ludzie, którzy szukali skutecznych technik na wszelki wypadek
To powiedzmy, że za 100 lat wymyślą technologię, która pozwoli wszczepiać w ciało elementy, które mają programy najlepszych możliwych ruchów kung fu, teak won do, czy dowolnej innej sztuki walki. Nie będzie trzeba już powtarzać ich milion razy, wystarczy takie elektryczne cuda wszczepić w organizm i możesz za pomocą jednej myśli błyskawicznie blokować ciosy i zabić dowolną osobę przy pomocy jednego, super-precyzyjnego kopnięcia.
Idziesz na łatwiznę dlatego, bo pomijasz najważniejszy element: umysł, czyli świadomość. Twoją intencją jest tu najwyraźniej redukcja świadomości, by skorzystać z automatycznego mechanizmu ciała i jego pamięci.
Trening to proces, który dokonuje zmian w ciele i umyśle i raczej nie da się przeskoczyć go żadną technologią, chyba że ze szkodą dla ciala i umyslu. Ponadto podświadomość jest o wiele silniejsza od świadomości i nic sobie nie robi z tego co myślą inni, jest jak pocisk sterowany, który wybucha wtedy, kiedy dotrze do celu i żadna sila go nie powstrzyma. Jedno z drugim jest polączone, mistrzowie TaiChi którzy o tym zapomnieli i zajmują się tylko "rozwojem świadomości", kończą marnie w zetknięciu z tymi, którzy rozwijają po prostu siłę fizyczną nie bawiąc się w ideologię. Magia celu ilościowego i mierzalnego, bo wykorzystanie siły w walce da się zmierzyć. Nie zrozum mnie źle, nie jestem przeciwniczką rozwoju świadomości, trening fizyczny i umysłowy właśnie do tego prowadzi, ale ograniczanie się tylko do świadomości to ślepa uliczka.
Po komentarzach różnych mistrzów, nie tylko japońskich, mam wrażenie raczej, że to drugie, a walką i obroną zajmowali się wyłącznie ludzie, którzy szukali skutecznych technik na wszelki wypadek
To zapytaj takiego mistrza ile razy strzelił z łuku w swoim życiu. Skupienie wewnętrzne i poszerzanie świadomości powoduje, że strzała trafia dokladnie w cel. Tak samo jest z trafianiem w przeciwnika, podświadome reakcje powtarzane w nieskończoność powodują, że ciało reaguje samo, a nasza świadomość pozostaje spokojna jak niezmącona tafla wody na jeziorze. Nie da się tego przeskoczyć technologią, bo to proces, który odbywa się wewnątrz ciała, nie tylko fizycznego ale i tych subtelnych. Dlatego dostępny jest nielicznym.
Dlatego nie widzę nic złego w tym, aby zajmować się praktycznym wykorzystaniem tych ruchów w samoobronie. Uwarzam, że pomijanie tego aspektu jest wypaczeniem, a ci ktorzy omijają temat po prostu do tego nie dorośli, bo pociąga to za sobą odpowiedzialność za konsekwencje z tym związane.
Najkrótsza historia rozwoju naszej cywilizacji:
1. Czasy prehistoryczne (prymitywne): władza opierała się na sile
2. Czasy średniowieczne: zorientowano się, że ważniejsza od siły jednostkowej jest zdolność zarządzania masami (tzw. liderzy np. w jakimś plemieniu), a zatem osoba, która była sprytniejsza, bardziej bezwzględna i zdeterminowana od innych, miała władzę - bez względu na to, jak była silna fizycznie
3. Czasy nowożytne: zorientowano się, że zarządzać masami można przy pomocy pieniędzy - zatem osoba, która potrafiła lepiej zastosować abstrakcyjne myślenie w praktyczny sposób dotyczące podstawy funkcjonowania nie tylko jednostki, ale całego społeczeństwa, miała realną władzę (niekoniecznie formalną - tzn. król często bywał tylko pionkiem na usługach finansowych potentatów).
I tak dochodzimy do czasów współczesnych. W XXI wieku pieniądze nie są już dłużej, wbrew pozorom, czynnikiem, który daje władzę - a raczej jest on tylko pośrednikiem.
Podejrzewam, że pieniądz może w ciągu najbliższych kilkuset lat odejść w niebyt. Obecnie żyjemy w wieku informacji - pisałem już kiedyś o tym. Pieniądz jest efektem posiadania i wykorzystania odpowiedniej informacji, dlatego obecnie dąży się do scentralizowania i kontrolowania oraz cenzurowania wszelkich informacji, w tym naukowej, medycznej, technologicznej i każdej innej.
Ten motyw - zdolności do przetwarzania informacji - dopiero się pojawił w naszej historii. Ci, którzy zrobią to najlepiej, osiągną najwięcej. Mamy bezprecedensowy dostęp do informacji w obecnych czasach.
Np. czy bierzecie pod uwagę, że informacje nt. wydłużania życia SĄ JUŻ DOSTĘPNE, ale porozrzucane niczym fragmenty puzzli w informacyjnym labiryncie po całej planecie? Prawdopodobnie nie bierzecie tego pod uwagę - i nie dziwię się, bo jak spojrzę do okoła na wszystkich ludzi których kiedykolwiek znałem w życiu, wiem, że oni też tego nie biorą pod uwagę. Jesteśmy w szkołach edukowani na idiotów - mentalnych niewolników, którzy mają chodzić do pracy po 8 godzin dziennie za przysłowiowe grosze, wykonywać polecenia "góry" i nie kwestionować systemu, oraz nie szukać za daleko.
Ale są jednostki, które szukają, i znajdują, i jest ich coraz więcej. Informacja jest dostępna, ale zasłanianie się tym, że labiryntu nie da się przejść, jest czymśpodobnym, co wspomniana przeze mnie w drugim dzisiejszym poście prokrastynacja: ludzie są odciągani od pewnych tematów, choć nie wiedzą, czemu...
Poniżej przykład:
Jeśli wpadniecie np. na lepszy pomysł, by pobierać energię ze słońca, niż obecna prymitywna technologia fotowoltaiczna, możecie stanowić zagrożenie dla obecnego systemu. Dlaczego? Bo: 1. podepniecie się do domów obywateli, dając im np. system kontroli zarządzania energią, 2. dajecie energię w niezależny od "zarządców planety" sposób, 3. możecie rozwinąć swój biznes znacznie dalej, stając się czymś w rodzaju połączenia microsoftu, googla, amazona i innych potentatów technologicznych, rozszerzajac ww. system o system operacyjny, telewizję, dostęp do internetu, system zakupów i wszystko inne. To wszystko jest dzisiaj ekonomicznie jak najbardziej możliwe i realne - za pomocą zaledwie posiadania jednej informacji: w jaki sposób konkurować na rynku energii z odnawialnych źródeł!
Posiadanie pieniędzy lub nie w XXI w., erze wodnika, jest uzależnione od posiadanych informacji.
W erze koziorożca niemal na pewno to się zmieni, ale nie od razu, ale będą pośrednie stopnie, tak jak widzimy to obecnie: pieniądze nadal istnieją, ale ich siła oraz znaczenie zmieniają się.
Swoją drogą: czy zauważyliście, jak bardzo wirtualny stał się nasz świat w ostatnich ok. 25 latach? Jedno kliknięcie w centralnym komputerze, lub też błąd w technologii, może sprowadzić całe wasze życiowe oszczędności do zera - nie ważne czy walucie uznawanej przez rządy czy w jakimś bitcoinie. Wirtualność i zmienność różnych subtelnych zależności (jak np. wasze uzależnienie od systemów informatycznych) w naszym świecie ma obecnie realny wpływ na życia miliardów ludzi!
Trening to proces, który dokonuje zmian w ciele i umyśle i raczej nie da się przeskoczyć go żadną technologią, chyba że ze szkodą dla ciala i umyslu.
Ok. A co jest Twoim celem tak naprawdę?
Ja również ćwiczę fizycznie, ale to dlatego, że jestem przekonany, że ma to bardzo dobry wpływ na zdrowie, i to jest dla mnie priorytetem. Oznacza to, że nie ćwiczę ciosów dla ich skuteczności (przynajmniej na tą chwilę), co prowadzi mnie do następnego punktu:
To zapytaj takiego mistrza ile razy strzelił z łuku w swoim życiu.
Podobno właśnie dzięki ww. skupieniu mają zdumiewającą skuteczność, bo twierdzą, że dzięki temu, że poznali źródło procesów, które decydują o skuteczności strzału z łuku, nie muszą zdawać się na przypadek - czyli na jakieś nierozpoznane, automatyczne - jak napisałaś - podświadome procesy. Podświadome procesy stają się świadome - i stąd owa niemal legendarna skuteczność. Nie osiągniesz tego sama uderzając, w czudzysłowiu, głową w mur milion razy, czy też ile będziesz wg. swojego przekonania "musiała" to samo powtarzać...
Chodzi tu o znalezienie przyczyny zamiast zdawania się na przypadek.
Skupienie wewnętrzne i poszerzanie świadomości powoduje, że strzała trafia dokladnie w cel. Tak samo jest z trafianiem w przeciwnika, podświadome reakcje powtarzane w nieskończoność powodują, że ciało reaguje samo
Skoro reaguje samo, to nie ma tu udziału świadomości. Jest to przeciwieństwo tego, do czego dążą mistrzowie. A skoro stawiasz na automatyzm, równie dobrze można od razu wszczepić ww. cuda technologiczne, które bez udziału świadomości z automatu poruszają Twoim ciałem.
nie widzę nic złego w tym, aby zajmować się praktycznym wykorzystaniem tych ruchów w samoobronie
Też nie widzę nic złego w praktycznym podejściu do życia. Pytanie jak zwykle brzmi, jak napisałem wyżej, co tak naprawdę chcesz osiągnąć?
Pragmatyzm - praktyczne wykorzystanie jakichś umiejętności - dla każdego znaczy coś innego, bo ludzie mają różne cele. Jeśli moim celem jest utrzymanie działania organizmu na wysokim poziomie, to nie jest dla mnie aż tak istotne, by mój cios był szybszy niż atak kobry. Natomiast wielu adeptów kung fu np. w stylu węża ma ambicję, by ich cios był szybszy od ataku węża. Dla nich co innego jest praktyczne niż dla kogoś, kto traktuje sztuki walki głównie jak specyficzną gimnastykę - a niby wykonują te same ruchy
Podobno właśnie dzięki ww. skupieniu mają zdumiewającą skuteczność, bo twierdzą, że dzięki temu, że poznali źródło procesów, które decydują o skuteczności strzału z łuku, nie muszą zdawać się na przypadek - czyli na jakieś nierozpoznane, automatyczne - jak napisałaś - podświadome procesy.
Poznali źródło procesów mówisz. Bo jak się milion razy strzeli z łuku to wie się wszystko o ustawieniu ciała, oddechu i najdrobniejszych szczegółach jakie decydują o celności strału, potrafimy oszacować siłę wiatru i skorygować tor lotu strzały, bo strzelaliśmy w różnych warunkach, nawet jak było ciemno. Ale bez wykonania tej pracy nie poznalibyśmy zależności, jakie decytują o trafianiu w cel, niestety, bo diabeł tkwi w szczegółach zawsze Ci to będę powtarzać, aż zrozumiesz. Praca fizyczna i umysłowa decyduje o sukcesie, nie znam pianisty, który wygrałby konkurs Chopinowski tylko myśląc o graniu na fortepianie bez dotykania klawiatury...
Skupienie jest sumą tych wszystkich umiejętności.
Antares napisał/a:Podobno właśnie dzięki ww. skupieniu mają zdumiewającą skuteczność, bo twierdzą, że dzięki temu, że poznali źródło procesów, które decydują o skuteczności strzału z łuku, nie muszą zdawać się na przypadek - czyli na jakieś nierozpoznane, automatyczne - jak napisałaś - podświadome procesy.
Poznali źródło procesów mówisz. Bo jak się milion razy strzeli z łuku to wie się wszystko o ustawieniu ciała, oddechu i najdrobniejszych szczegółach jakie decydują o celności strału, potrafimy oszacować siłę wiatru i skorygować tor lotu strzały, bo strzelaliśmy w różnych warunkach, nawet jak było ciemno. Ale bez wykonania tej pracy nie poznalibyśmy zależności, jakie decytują o trafianiu w cel, niestety, bo diabeł tkwi w szczegółach zawsze Ci to będę powtarzać, aż zrozumiesz. Praca fizyczna i umysłowa decyduje o sukcesie, nie znam pianisty, który wygrałby konkurs Chopinowski tylko myśląc o graniu na fortepianie bez dotykania klawiatury...
Skupienie jest sumą tych wszystkich umiejętności.
Już o tym pisaliśmy i te powtórzenia nie mają sensu, ale zadam Ci pytanie: po ilu powtórzeniach grania na fortepianie będę grał jak Ludwig Beethoven?
Po za tym, Beethoven był nie tylko uzdolnionym odtwórcą (pogrubienie kluczowe), ale był także fenomenalnym kompozytorem, tzn. twórcą. Po ilu powtórzeniach tworzenia i komponowania będę komponował jak Beethoven?
Po ilu powtórzeniach tworzenia i komponowania będę komponował jak Beethoven?
Jak przejdziesz identyczną drogę jak Beethoven. To nie tylko granie na fortepianie, komponowanie to zupełnie inna bajka. Poziom pytań jakie zadajesz Antares zaczyna spadać, więc zakończmy tą jałową dyskusję. Nic konstruktywnego z tego nie wyjdzie...
To są kluczowe pytania w kontekście tego co piszesz. Odpowiem w ten sposób: filozofia "powtarzania", której się kurczowo trzymasz, pomija bardziej istotne czynniki, samo powtarzanie nic nie da. Beethoven więcej osiągnął na polu muzyki gdy miał 4 lata niż większość ludzi przez całe życie - a ile on mógł powtarzać w tak młodym wieku? To oczywiste, ale napiszę: jako noworodek nie był w stanie jeszcze ćwiczyć. Coś ta teoria nie zgadza się
Nic konstruktywnego z tego nie wyjdzie...
Też tak myślę.
Ale nie wiesz kim był i co robił w poprzednich wcieleniach. Jeśli czterolatek komponuje utwory muzyczne, to z dużym prawdopodobieństwem już się kiedyś tym zajmował Droga dotyczy wszystkich wcieleń, jakie się składają na jego osobowość, a nie jednego konkretnego. Powieszchowne są Twoje oceny Antares, dlatego się z nimi nie zgadzam.
Powieszchowne są Twoje oceny Antares, dlatego się z nimi nie zgadzam.
Albo być może powierzchowne oceny mojej oceny - w Twoim przekonaniu, bo wychodzi na to, że wiesz, co jak oceniłem Ale ok.
Ale nie wiesz kim był i co robił w poprzednich wcieleniach. Jeśli czterolatek komponuje utwory muzyczne, to z dużym prawdopodobieństwem już się kiedyś tym zajmował Droga dotyczy wszystkich wcieleń, jakie się składają na jego osobowość, a nie jednego konkretnego.
Tu się zgodzę. Czy Twoim zdaniem zatem Beethoven musiał milion razy powtarzać grę na fortepianie w poprzednim wcieleniu? Warto też wziąć pod uwagę, kiedy fortepian został stworzony tzn. kiedy ktokolwiek w jakimkolwiek wcieleniu miał szansę powtarzać tą grę na fortepianie
Napiszę to wprost: to, czego brakuje w tej interpretacji, to to, jak działa umysł, i czy potrzebuje faktycznie na ślepo powtarzać coś w nieskończoność, by sobie tą umiejętność usprawnić. Ja twierdzę, że nie, bo mogłem osobiście się przekonać, że to tak ślepo nie działa - nasza świadomość może przyspieszać wiele rzeczy, natomiast jej brak działa tak jak to opisujesz, niektórzy potrzebują miliona powtórzeń, by osiągnąć to, co inni mogą osiągnąć bardzo szybko. Odrzucasz tezę, że różnica może tkwić w podejściu (mentalnej pracy) do tego samego zagadnienia. I moim zdaniem to jest istotne na wszystkich polach, także podejściu do wydłużania życia. Albo powtarzasz za innymi uderzanie głową w mur, albo myślisz sama za siebie...
Tu się zgodzę. Czy Twoim zdaniem zatem Beethoven musiał milion razy powtarzać grę na fortepianie w poprzednim wcieleniu? Warto też wziąć pod uwagę, kiedy fortepian został stworzony tzn. kiedy ktokolwiek w jakimkolwiek wcieleniu miał szansę powtarzać tą grę na fortepianie
W świecie duchowym czas nie istnieje. Mógł najpierw inkarnować w 1980 i tam nauczyć się gry na fortepianie, a potem inkarnował do roku 1770, gdzie wykorzystał nabyte umiejętności. Zaspokoiłam Twoją ciekawość?
W świecie duchowym czas nie istnieje. Mógł najpierw inkarnować w 1980 i tam nauczyć się gry na fortepianie, a potem inkarnował do roku 1770, gdzie wykorzystał nabyte umiejętności. Zaspokoiłam Twoją ciekawość?
Jeśli mam być szczery, nie jest dla mnie zaskoczeniem, że istnieją teorie o wcieleniach równoległych lub wcieleniach przyszłych - poparte, niby, praktyką hipnoterapeutyczną, niektórymi channelingami, seansami spirtystycznymi itp. Pytanie tylko brzmi, czy tak było faktycznie, czy też jest to tylko przypuszczenie. Tzn. aby ktoś zabłysnął swoją wiedzą - nieważne jaką, czy dotyczącą gry na fortepianie, czy mistrzowskiego wyszkolenia w sztuce walki, czy też ma niesamowitą wiedzę nt. matematyki lub świętej geometrii - to musiał najpierw ostro rozwijać te zdolności w jakimś wcieleniu tylko po to, by następnie wrócić do XVIII wieku, by nimi zabłysnąć i wprowadzić je do starszych czasów? A następnie ten ktoś z XVIII wieku cofnął się w czasie do wczesnego średniowiecza i tam wprowadził grę na fortepianie? I następnie cofnął się jeszcze wcześniej... itd. ?
Pytanie tylko, czy tak jest, czy też jest to tylko teoria, a w zasadzie spekulacja - nawet nie hipoteza - że tak jest?
Mimo wszystko fajnie, że poruszasz temat świata duchowego, bo wcześniej tak naciskałaś na fizyczny aspekt, że zastanawiałem się, czy w ogóle bierzesz pod uwagę fakt, że mamy także aspekt świadomości (tj. część nie-fizyczną, która również może egzystować).
Są inne wyjaśnienia dlaczego np. Beethoven, lub inny geniusz, od najmłodszych lat wykazuje talenty, poziomem których nie może mu dorównać żaden człowiek bez względu na to, czy będzie ćwiczył dzień w dzień przez 90 lat swojego życia. Podam dwa inne możliwe wyjaśnienia:
- można to osiągnąć dzięki tzw. pamięci wdrukowanej - to coś jak ww. wszczepy programowalne automatyzujące ruchy ciała fizycznego - tzn. pamięć wdrukowana przed wcieleniem pozwala ci zostać kimkolwiek zechcesz: wirtuozorem instrumentu muzycznego, mistrzem kung fu, najlepszym architektem na Ziemi itd.
- można także uczyć się poza ciałem fizycznym, nie tylko w ciele fizycznym, np. możesz opanować zdolności muzyczne do perfekcyjnego poziomu kiedy nie posiadasz ciała (pytanie więc po co marnować na to czas we wcieleniu, skoro jest ono obecnie takie krótkie)
Nawiasem jeśli czas wg. Ciebie w świecie duchowym nie istnieje, to rodzi to szereg paradoksów i konsekwencji, które dla człowieka żyjącego w obecnym systemie z liniowym czasem, mogą być wręcz zaskakujące i trudne do przewidzenia: możesz wcielić się w XX wieku, następnie wcielić się w XXI wieku, zdobyć nowe umiejętności, cofnąć się znowu do XX wieku i wówczas ponownie się wcielić, wykorzystać nowe zdolności, które będą dopiero potrzebne w XXI wieku, następnie znowu przejść do powiedzmy XXIII wieku, tam zdobyć kolejne "przyszłosciowe" umuiejętnści, i znowu wrócić do XX wieku, i tak w nieskończoność - czas przecież nie istnieje W końcu wyjdzie na to, że te 7 miliardów ludzi na Ziemi to tylko jedna dusza żyjąca w równoległych wcieleniach, udająca, że spotyka inne wcielone dusze
Chciałbym podkreślić, że w świecie duchowym ciało fizyczne, tzn. materia, nie istnieje. Istnieje tylko umysł. Jest to kluczowa informacja. Rozwoju zdolności, dowolnego rodzaju, dokonujesz przez różne techniki umysłowe. Wspomniani przez Ciebie buddyści również to robią, buddyzm wbrew różnym sztuczkom zewnętrznym jest skupiony przede wszystkim na umyśle...
Dla osób, które jednak mają praktykę mentalną - a są lub były takie osoby na tym forum - jest to zrozumiałe tak samo przez się, jak dla kogoś, kto regularnie ćwiczy kung fu oczywiste są pewne konsekwencje związane z ciałem, organizmem itd. Pewne rzeczy można naprawdę osiągnąć za pomocą technik mentalnych, to nie jest tak, że ciało fizyczne sobie, umysł sobie, i nigdy się nie "spotykają", tzn. że nie mają na siebie wpływu. Z tą różnicą, że z umysłem pozostaniesz zawsze, z ciałem fizycznym - już nie. Kiedy planujesz kolejne wcielenie, tzn. gdy jesteś już poza obszarem materialnym, Twój umysł jest jedyną "rzeczą", którą posiadasz i z którą możesz praktykować. Istoty (wcieleni ludzi i nie tylko) biegłe w technikach mentalnych potrafią dokonać pozornie niemożliwego postępu w dowolnej dziedzinie przy pomocy metod, o których na obecnym etapie rozwoju cywilizacji nam się nie śniło. W tzw. świecie duchowym nie ma takich ograniczeń, jak w fizycznym świecie - co oznacza, że nie ma tam potrzeby mozolnego zdobywania wiedzy i zdolności, jak to się dzieje w świecie fizycznym.
Ostatnio, co pewnie też zauważyliście, jest sporo oficjalnych doniesień dot. tematu, który stanowił jeszcze do niedawna tabu, czyli UFO. O deklaracji rządu USA nt. odtajniania tych spraw pewnie słyszeliście, dzisiaj słyszałem, że siły Indii zestrzeliły UFO. Jest to dość zaskakujące i najwyraźniej coś się stało, o czym oficjalnie się nie mówi, w międzyczasie, że rządy postanowiły głośno o temacie mówić.
Od pewnego czasu w niektórych sieciach spożywczych zaczęły pojawiać się blokady-bramki, które nie przepuszczają klienta bez zeskanowania paragonu. Domyślam się, że ma to kilka celów, w tym najważniejsze to (paradoksalnie) nie pozwolić klientom wchodzić (a nie wychodzić), tzn. ograniczyć wejście do 1 miejsca i przepuszczać tylko tych, którzy spełniają określone "wymagania" - na wypadek takich akcji jak w poprzednich 2 latach - wiadomo o co chodzi.
Chciałem napisać tu, że o pewnych rzeczach nie chcę i nie będę pisać publicznie. Są kwestie, które stały się dla mnie niedawno dość oczywiste nt. tego jak wszystko działa, ale po tym kiedy się zarejestrowałem na tym forum a nie przed, a których albo o których nie wiedziałem, albo się jedynie domyślałem. Jestem pewien, że wiele osób z tego forum - czy aktywnych, czy też już takich, które tu w ogóle nie wchodzą, ma również wiele doświadczeń, o których nie chce mówić głośno. Niektórzy pewnie będą je natomiast dopiero mieli w przyszłości. Tak czy inaczej, myślę, że zupełnie inaczej się rozmawia publicznie, a zupełnie inaczej wygląda rozmowa prywatnie. Z tego względu w przypadku gdyby ktoś chciał wejść w szczegóły, które są poza tym, co jest na forum, to sugeruję napisanie na PW (na nowych przeglądarkach może słabo działać) lub maila, który mam podany w profilu.
Parę słów o tym jak ten system działa. Tzn. system wcieleń na Ziemi.
Podam przykład z naszego podwórka: polityk wpadł na doskonały pomysł. Widzi, że zgodnie z planami rozwoju kraju należy zwiększyć ilość dzieci by system emerytalny nadal działała i się nie załamał. Nazwał ten program 500+, a potem wpadł na jeszcze lepszy pomysł i uznał, że bardziej chwytliwą nazwą będzie 800+ - bez względu na to, ile frajerzy, przepraszam, obywatele dostaną kasy (Swoją drogą, jego kolega wpadł na jeszcze lepszy pomysł: 1000+, ale od razu został skrytykowany, bo opozycja uargumentowała to tak, że żaden Polak nie jest aż tak głupi, by uwierzyć w ekstra 1000 zł pomnożona przez X miesięcznie... tak więc stanęło na 800).
Widzicie powiązanie z systemem wcieleń?
Wyjaśnię. Rodzicie się w Polsce, w którym ogólny plan zakłada, że w XXI wieku będzie większy dobrobyt niż w poprzednich wiekach. A jednocześnie politycy będą do kitu. Skąd zatem większy dobrobyt w przeciętnej rodzinie, która w dodatku ma na utrzymaniu dzieci?
Teraz można, idąc po nitce do kłębka, ustalić, że najpierw był plan, potem sytuacja do zmiany w kraju, a na koniec rozwiązanie - jak doprowadzić z poprzedniej sytuacji do aktualnej sytuacji. Oczywiście te programy typu 500+ (dla 5-dziectnej rodziny to za darmo ekstra najniższa krajowa), dofinansowania z UE w infrastrukturę itp. nie pojawiły się znikąd. Były najpierw po prostu myślą w głowach polityków, którzy rzecz jasna dbają o własne interesy - ale efekt ostateczny jest taki, że mimo to wpłynęło to na życie ludzi.
Teraz wróćmy z powrotem od kłębka do początku nitki: ustaliliście sobie przed wcieleniem, że w XXI w. będziecie żyli w Polsce w takich i takich warunkach ekonomicznych... skąd moglibyście wiedzieć - oraz pozostałe kilkadziesiąt milionów ludzi w tym kraju wcielonych - jak macie dojść do takiej a nie innej sytuacji ekonomicznej w kraju?
Czy osoby, które zajmują się duchowością, ezoteryką, medytacją, jakimiś technikami jogi, może nawet religią hinduską lub buddyjską (najpopularniejsze "egzotyczne" religie na zachodzie), są duchowo bardziej rozwinięte?
Przyznam, że nie używam terminu "rozwinięty lub rozwijać duchowo", wg. mnie jest to pewien frazes, który pod pozorami ukrywa prawdę, która jednak jest zupełnie inna. Np. niektóre osoby przesadnie dbają o wystrój zewnętrzny, ale pod tą całą tapicerią (ubrania, makijaże, samochód, mieszkanie, ogród itd.) czasami niewiele zostaje, albo inny przykład: katolicy chodzący na pokaz do kościoła, poza kościołem trudno by ich było nazwać katolikami. Myślę, że tak samo jest z adeptami buddyzmu, hinduizmu czy ogólnie wszelkich technik ezoterycznych, duchowych i religijnych - wszystkie te pojęcia są często ze sobą ściśle powiązane, a czasami nawet mylnie używane zamiennie. (Okultyści dla przykładu są osobami zainteresowanymi ezoteryką, ale mają techniczne, ale często nie-religijne podejście).
Zauważyłem takie rzeczy wśród osób, które ostentacyjnie obchodzą się ze swoją duchowością:
- często dużą wagę przywiązują do zewnętrznego zachowania, tzw. pozorów, próbując emanować rzekomym spokojem, może nawet wyniosłością, często też uśmiechają się przesadnie na pokaz
- uważają się za alfy i omegi jeśli chodzi o psychologię człowieka, często mają przeczytane grube tomy z psychologii - nazwiska typu Jung, Adler itp. i wydaje im się, że po mistrzowsku zarządzają własną psychiką, a tymczasem w praktyce byle handlowiec lepiej zarządza swoim stresem w konfliktowych sytuacjach
- często zajmują się usługami tzw. duchowymi, jak uzdrawianie, leczenie biopola, odczyty tarota, albo małym handlem, np. sklepik z ezoterycznymi produktami (dość niedaleko mnie jest taki, nie będę podawał lokalizacji, bo ktoś z tego sklepu może to przeczytać, niemniej to jest dobry przykład) - ich mentalność rzeczywiście jest również "mała", tzn. z jednej strony mają o sobie mniemanie jako wysoko rozwiniętych, a tymczasem drobne sprawy, takie jak np. zrobienie w sklepie zdjęcia książki (co czasem robię, by później rozważyć zakup ) ujawnia ich prawdziwą naturę zwykłych, małych przedsiębiorców - bardzo interesownych, widzących tylko czubek własnego nosa (swoje półeczki sklepowe). Nie zrozumcie mnie źle - mikroprzedsiębiorcy są potrzebni, dlatego właśnie ze względu na swoją mikro-mentalność są i zawsze pozostają mikro, jednak chodzi mi o rozdźwięk między tym, co o sobie myślą i co starają się otoczeniu okazywać, oraz tym, jak naprawdę zachowują się w tzw. prawdziwych sytuacjach
Przyznam, że trzymam się od duchowego kręgu z daleka, zresztą zauważyłem, że z pewnych powodów statystycznie rzecz biorąc większość po max. kilku latach też odpada od tego środowiska. Z tą różnicą, że 99% z tych ludzi potem zaczyna żyć tzw. zwykłym życiem, czyli zakłada rodzinkę, skupia się na utrzymaniu mieszkanka, kupna samochodu, często mówią o zmianie tzw. priorytetów życiowych itp. - i ich zainteresowania idą w kąt, aż do czasu emerytury, kiedy ewentualnie wracają do starych ezoterycznych zainteresowań, względnie wcześniej interesują się medycyną naturalną z konieczności Uważam oczywiście, że popełniają błąd. Biorę jednak pod uwagę fakt - patrząc na te przykłady, które znam/znałem osobiście - że prawie wszyscy ludzie ostatecznie ulegają społecznej presji, czyli owej blizej niesprecyzowanej większości. Innymi słowy podążają za tłumem. Dlatego właśnie jest to błąd. Jeśli ktoś powraca do jakiegoś tematu w wieku 60-paru lat, to oznacza, że miało to dla niej/niego najwyraźniej dość niski priorytet - muszę jednak uczciwie przyznać, że nasz świat jest tak skonstruowany, że celowo nie daje nam wielkiego pola do działania. Dlatego np.:
- większość artystów, która za priorytet uznała sztukę, głoduje; podobnie jest z innymi tzw. intuicyjnymi ludźmi, np. tzw. ludźmi duchowymi, którzy nie robią biznesu na swojej duchowości
- większość pragmatyków, którzy tak naprawdę nie interesują się tym, co sprzedają, jest w tej górnej półce zarabiających - ale kariera często jest związana z ogromnymi kosztami
- większość ludzi jednak nie należy ani do pierwszej ani do drugiej z powyższych grup, ale do tzw. średniej, opisanej wcześniej, spędzając czas (swoje życie) przede wszystkim na tym, co propaguje nam się w filmach, reklamach itd.: praca od poniedziałku do piątku 8-16 czy 9-17, za zarobione ochłapy kupowanie rzekomo ważniutkich rzeczy takich jak kolejne felgi do samochodu, wyjazd w weekend albo balangowanie z dużą ilością alkoholu, i w poniedziałek wzdychanie "o nie, znowu zaczyna kolejny tydzień, nie chce mi się iść do roboty" Jest to myślenie typu "nie widzę nic poza czubkiem swojego nosa".
Sorry za ironię, nie mogłem się powstrzymać
Teraz napisze swoje przemyślenia dlaczego tak jest.
Tzn. to wszystko, co nam propagują w mass mediach, jest oczywiście przeznaczone dla mas, które właśnie są kształtowane (programowane) przez te przekazywane im obrazy. Większość też ludzi ma ustalone zdanie na niemal każdy temat: czy istnieją np. istoty pozaziemskie, czy istniej magia, czy istnieją zjawiska paranormalne, kto i jak wybudował piramidę, no i oczywiście która partia jest najlepsza - a ostatnio właściwie najgorsza itp. Mają ustalone zdanie, mimo, że nie mają zielonego pojęcia na dany temat, dlatego, że nasze społeczeństwo celowo jest kształtowane tak, by ludzie pozostawali w swoich własnych wyobrażeniach i nie szukali poza tym, co "wiedzą" (celowo w cudzysłowie).
Ale taki jest plan dla tej planety - ludzie mają właśnie ślepo podążać za nieswoimi wzorcami i tonąć w bagnie nieświadomie przyjętych cudzych programów. Jestem przekonany, że powoli zacznie się to zmieniać, tzn. styl życia osób niezależnych będzie się coraz bardziej rozwijał, więcej postawi się na zdroworozsądkowe rozwiązania, alkohol nie będzie główną atrakcją spotkań z innymi ludźmi - lub pretekstem do nich, bo nasze społeczeństwo jest chore i to poważnie, ludzie nie potrafią często ze sobą normalnie gadać, a zwłaszcza wchodzić w pary bez pijaństwa. Wiele par jest ze sobą tylko dlatego, że wcześniej mocno sobie popili i to dodaje im odwagi Pytanie tylko dlaczego do zwykłej gadki trzeba "aż takiej" odwagi, by przyćmić umysł do tego stopnia, że wszelkie normalne zachowania gdzieś się muszą odsunąć na bok.
Nie jest to normalne oczywiście. Brak w naszym społeczeństwie naprawdę zdroworozsądkowego zastanowienia się co jest normalne a co nie - i paradoksalnie jeszcze raz powtórzę cytat pewnego tzw. mistrza ze wschodu: "chore społeczeństwo nie jest miarą zdrowia". W teorii, w praktyce - wszyscy się porównują z nimi, tzn. mierzymy siebie tym, jak się dopasowujemy, raczej niż różnimy, od owej średniej masowej.
Także katolicy, wspomniani na początku ostentacyjni ezoterycy, osoby ostentacyjnie duchowe itp. będą procentowo się zmniejszać, co zresztą widać po ilości ludzi w kościołach itp. Co się dokładnie zmieni w społeczeństwie, nie wiem, natomiast XX-wieczny model, który ciągle jest w filmach propagowany, powoli odchodzi w niebyt...
Czy osoby, które zajmują się duchowością, ezoteryką, medytacją, jakimiś technikami jogi, może nawet religią hinduską lub buddyjską (najpopularniejsze "egzotyczne" religie na zachodzie), są duchowo bardziej rozwinięte?
Ostatnio pojawiła się kwestia rozwoju na forum, która jest dość mocno nieokreślona, i co człowiek to myśli o tym terminie w inny sposób, tak samo jak każdy katolik ma inne wyobrażenie bycia "dobrym katolikiem".
Nie chcę ciągnąc tego tematu, ale chciałbym odnieść się do powiązanych z nim tematów.
Pierwsza rzecz, to tytuł tego wątku: nowa Ziemia będzie, wg. wyobrażeń osób zajmujących się ezoteryką, najczęściej ludzi spod znaku "new age" (czyli "nowy wiek" po polsku), zamieszkana przez ludzi wysoko rozwiniętych, czyli w domyśle przez nich. Wydaje mi się, że ostatecznie rzeczywiście poziom mentalności wzrośnie na tej planecie, jednak zanim do tego dojdzie, będziemy doświadczać coraz większych, a nie mniejszych, tarć i konfliktów. Terminy "new age" czy "nowa Ziemia" zostały stworzone na podobnej zasadzie, jak została stworzona religia katolicka: katolicy uważają siebie w pewnym sensie za lepszych, bardziej rozwiniętych i duchowych osób, niż reszta ludzkości, wierząc, że tylko oni znajdą się w niebie, a cała reszta będzie smażyć się piekle. Identycznie wygląda sytuacja z osobami pokroju "new age", z tą różnicą, że ci ostatni uważają, że owo niebo będzie na Ziemi.
Druga rzecz, to rzekomy związek rozwoju (j.w., czymkolwiek by on nie był) z nieśmiertelnością lub długim życiem. Napiszę, zgodnie m.in. z informacjami, które posiadam, oraz doświadczeniami i wyciągniętymi z nich wnioskami, jak wg. mnie sprawy wyglądają. Człowiek jest tworem biologiczno-mechanicznym, dotyczy to nie tylko fizyki i fizjologii, ale także energii, na podobnej zasadzie, jak komputer jest zasilany energią elektryczną. Tyle, że ciężko porównywać wielofunkcyjność organizmu człowieka do banalnego działania komputerów. Jedną z takich funkcji jest możliwość działania organizmu w wielu "trybach" - bardziej lub mniej zaawansowanych - tak samo, jak mózg człowieka potrafi działać w wielu trybach, o których na pewno słyszeliście ("alfa", "beta", "delta", "theta", "gamma"...). Swoją drogą, tak liniowe przedstawianie stanów umysłu jest błędne, bo nie można sprowadzić wszystkich funkcji umysłu do jednej częstotliwości, ale niestety przy tak prymitywnych narzędziach, jakimi obecnie dysponuje w tym przypadku nauka, niewiele się posunęła do przodu nauka o falach mózgowych. Jedną z takich funkcji jest możliwość aktywacji, czyli przestawienia, organizmu na wieczną regenerację nie tylko komórek, ale także zrastania się kości, odbudowy zębów (zastanawialiście się, dlaczego człowiekowi rosną zęby 2 razy, a nie raz, albo jak włosy - w nieskończoność?), włosów, skóry itd. Komórki i tak się na okrągło odnawiają w waszym organizmie. Tyle, że z czasem, wg. programu w DNA, a w efekcie także hormonów i enzymów, owo odnawianie spowalnia, i system nie nadąża z ich regeneracją. W praktyce oznacza to, że można przestawić organizm na tryb, w którym regeneracja jest cały czas taka sama. Programy DNA można przestawiać, czyli aktywować, za pomocą częstotliwości - jest to termin współczesny. W starszych czasach, czyli średniowieczu i starożytności, ludzie używali oczywiście innych terminów (takich jak tan t'ien, qi, shen, lub też ołów, siarka, złoto itp. - były to oczywiście symbole wewnętrznych energii, a nie żadnych metali ), i nauką, zajmującą się uzyskaniem nieśmiertelności, była alchemia, o czym już wspominałem. Oznacza to, że uzyskanie długiego życia ma pozorny związek z tzw. rozwojem, w rzeczywistości jeśli osoba, która zmieni częstotliwość, będzie ją utrzymywała, nieświadomie wydłuży swoją fizyczną egzystencję, ale prawdziwą przyczyną będzie techniczne rozwiązanie, czyli aktywacja DNA przez określoną częstotliwość. Wg. informacji dot. Atlantydy tak właśnie tam przedłużano życia, w sposób nazwijmy to mechaniczny. Część z osób z Atlantydy przetrwała kataklizm, została poinformowana przez istoty pozaziemskie o tym, co się zdarzy, i przekazała tą wiedzę dalej, do założonych przez nich nowych cywilizacji na całym świecie, od Ameryki po Azję, a w szczególności do Egiptu, o czym są oczywiście zapiski, tyle, że historycy zwykle mają problem z ich interpretacją i nie wiedzą co z nimi zrobić,, bo zakładają z góry, że Atlantyda nie istniała.
Pozory mylą...
Na Ziemi żyją istoty - ludzie - wyglądający z grubsza tak samo: mają 2 ręce, 2 nogi, mówią tym samym językiem, żyją z reguły w tym samym społeczeństwie itd. Jednak w ciała ludzi wcielają się istoty o różnym stopniu zaawansowania. Część z tych istot niektórzy na forum nazywają "gwiezdni wędrowcy". Mają skasowaną pamięć tak jak wszyscy inni ludzie, tak więc (celowo) nie są świadomi tego, kim naprawdę są. Jest to pewna pułapka dla tych istot: jeśli nie połapią się kim są, będą często natrafiać na wiele problemów w tym systemie (Ziemi).
Przez około połowę XX wieku był podział na blok komunistyczny i tzw. wolny świat. Oczywiście była to propaganda z dwóch stron: kraje z "wolnym" rynkiem, zwane krajami zachodu, miały swoją propagandę, dlaczego blok komunistyczny jest zły, i vice versa. W praktyce, w obu blokach istniały w mentalności ludzi duże podobieństwa - wbrew kosmetycznym pozorom.
Tak wygląda to z dystansu. Dla nas pewne rzeczy są teraz oczywiste, np. ww. propaganda. Ale dla mieszkańców, ludzi z tamtych czasów, sprawy wyglądały inaczej.
Ludzie, którzy stworzyli ten niezbyt pozytywnie teraz odbierany system (podział na blok wschodni i zachodni), nie byli zwykłymi ludźmi, choć nie pamiętali, kim byli. Aby zarządzać planetą, zwykle nie można stać na niskim poziomie zaawansowania. W każdym razie każdy przywódca od urodzenia miał przeznaczone, by zostać przywódcą.
Podział na bloki został także odgórnie ustalony, przez istoty zajmujące się wcieleniami na Ziemi - po to, by miliony ludzi w nich żyjących w tamtym czasie mieli przygotowane małą "piaskownicę" do życia: na zachodzie w kapitalistycznym światku rządzonym przez ogromne koncerny, na wschodzie - przez system centralnego planowania. Różnice kosmetyczne, w rzeczywistości były to bardziej podobne systemy, niż się by mogło wydawać. Do dziś sytuacja się nie zmieniła za wiele: nadal mamy rządzące nami potężne, międzynarodowe koncerny. Przy tych bardziej instytucjach niż firmach, każdy biznes zakładany przez zwykłego człowieka, mającego 10, 100, 1000 czy 10000 pracowników, to mikrus. Podobnie jak z gospodarką, jest także mentalnością ogółu społeczeństw - jest także zarządzana, i nie jest przypadkowa, dotyczy to zarówno religii wpływających na sposób myślenia oraz życiowe cele, jak i innego rodzaju "filozofii", w tym filozofii naukowej, obecnie dominującej "religii".
Napisałem to, by wskazać, że nasz świat jest tak naprawdę zarządzany - przez istoty niematerialne.
Ktoś, kto wciela się tu, ma z góry ustalone punkty w życiu. Niektórzy ludzie są na bardzo niskim rozwoju - dla nich właśnie są tworzone ww. piaskownice. Jeśli obejrzycie sobie jakiś propagandowy amerykański filmik z lat 50. XX wieku, zrozumiecie, jak głupiutcy są ci ludzie, dla których trzeba tworzyć systemy, w których mogą bawić się, jeść, pracować, jeździć na wakacje, spotykać się z innymi pod różnymi pretekstami (także z góry ustalonymi odgórnie, tj. z poziomu niematerialnego) itd. Natomiast tymi, którzy pracują nad tymi systemami, muszą być istoty, że tak powiem, bardziej rozgarnięte.
Taki Albert Einstein z pozoru jest jeszcze jednym człowiekiem. Wydaje się, że teoretycznie każdy mógłby wymyślić to, co on. Wg. obiegowej plotki, Einstein był słabym uczniem w szkole, a fizyką zajmował się hobbystycznie, pracując jako urzędnik. Powtórzę jednak, że pozory mylą. Odpowiem: nie mógłby wymyślić tego, co Einstein. Przeciętny człowiek by nie jeździł dzisiaj samochodem, nie mieszkał w ocieplanym centralnie domu, nie mógłby polecieć na wakacje samolotem, nie mógłby pochwalić się swoim ekstrawagancko wyglądającym smart-watchem itd. Są to zabaweczki tworzone dla tych ludzi o niskim stopniu rozwoju, by w życiu mieli trochę zabawy. Natomiast ci, którzy w rzeczywistości rządzą tym światem (niekoniecznie formalnie - najczęściej ci ludzie nie są widoczni), zajmują się zupełnie innymi sprawami na co dzień, doskonale zdając sobie sprawę, że owe mentalne "piaskownice", takie jak te stworzone dla zwykłych ludzi z bloków zachodniego i wschodniego, muszą istnieć, by ludowi zająć umysł - tak jak małpce się daje banana, by ją zająć.
Tak działa ten system. Różnice poziomów między niektórymi istotami wcielonymi w ludzi bywają bardzo duże. Jednak pułapka polega na tym, że ci o wyższym stopniu rozwoju zostali wtłoczeni w system, w którym celowo pozbawiono ich większych możliwości i by funkcjonowali w sposób niejako upośledzony w tym społeczeństwie.
Z tego względu istotne jest strategiczne nastawienie do tego systemu i zdawanie sobie sprawy z tego, że w porównaniu do innych ludzi, zabrano im wszystkie atuty, ale nakazano żyć według reguł obowiązujących w prymitywnym (j.w. zaprojektowanym jako "piaskownice") społeczeństwie. Zauważyłem, że niektórzy ludzie, nierzadko uważający się za gwiezdnych wędrowców i cierpiący z powodu ww. społeczeństwa, szukają wymówek, kończą często jako alkoholicy, przestępcy lub narkomani, nie mogąc sobie poradzić "z tym światem". Natomiast pomimo zabrania tym ludziom ich znacznie szerszego zakresu zdolności, w tym często np. talentów telepatycznych lub zdolności do zarządzania swoim własnym ciałem, mogą postawić na inne atuty (w tym je poszukać wewnątrz siebie - ukryte w odmętach ich własnego umysłu), które mogą wykorzystać w tym systemie, i które mogą przynieść im zaskakujące, i niedostępne dla zwykłych ludzi, rezultaty. Z tego względu polecam różne eksperymenty mentalne, które warto potraktować jako regularne ćwiczenia, które często mogą zaskoczyć swoimi rezultatami.
Strony Poprzednia 1 … 6 7 8 9 Następna
Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź
Forum Przyjaciół Saleinji » Sprawy polityczne, społeczne i zdrowotne » Nowa Ziemia