Niech ludzie żyją jak chcą, lecz niech dbają o zdrowie. Kwestia mono-, poli- czy multigamii to nie tylko sprawa wyboru psychicznego, ale też fizycznego. Mówimy bowiem o multigamii a nie multiamorii - w grę wchodzi seks i inne przyjemności. A jeśli tak jest, to w grę wchodzą rozmaite zaburzenia mechanizmów regulacji dopaminy, serotoniny, kortyzolu i oksytocyny.
Medycyna dopiero rozpoznaje te mechanizmy. Przez wiele lat wierzono, że oksytocyna odpowiada głównie za skurcze porodowe. Z czasem jednak okazało się, że jest to hormon "związków międzyludzkich", hormon miłości - tej najbardziej psychicznej. Jest to także hormon długowieczności oraz zdrowia. To za jego zasługą kobiety żyją dłużej od mężczyzn, ponieważ oksytocyna wytwarzana jest silnie w trakcie opieki nad dziećmi. To ona także sprawia, że mózg matki zostaje fizycznie zmieniony w taki sposób, iż jej miłość do dziecka jest absolutna. To ona otwiera nas na ludzi - leczy się nią m.in. autystyczne dzieci. To ona wreszcie stoi za romantyczną miłością, która sprawia, że gdy ukochana osoba umrze, to i sam kochający umiera (dosłownie, fizycznie) z rozpaczy, żalu, tęsknoty.
Oksytocyna jest jednak trochę niemile widziana we współczesnym świecie. Wszystko dlatego, że od czasu Freuda seksualność stała się trendy, a jej tłumienie uznano za cechę średniowiecza. Tymczasem wiemy z badań nad zwierzętami, że chociaż większość z nich jest raczej poligamiczna, to nie te, u których występuje duża produkcja oksytocyny. Innymi słowy, istnieją zwierzęta skrajnie monogamiczne i wierne dosłownie aż po grób. Mają się dobrze, żyją dłużej i zdrowiej od poligamistów. Wszystko zależy od oksytocyny.
Ludzie nie są monogamiczni z natury. Poziomy oksytocyny jakie u nas występują nie wymuszają na nas monogamii, choć niektórzy ludzie mają tego hormonu tyle, że są po prostu zaprogramowani na romantyczną dozgonną miłość. Inni znowuż mają go na tyle mało, że wpadają w rozwiązłość, która - jeśli wynika z braku oksytocyny - wiąże się z rozmaitymi zaburzeniami psychofizycznymi.
Oczywiście, nie każda swoboda seksualna wynika z zaburzeń w wydzielaniu oksytocyny. Ani też nie jest tak, że oksytocyna koniecznie musi wymusić monogamię. Zwykle jednak oksytocyna wymusza monogamię, a poligamia wynika z takiej a nie innej konfiguracji hormonalnej.
Inna sprawa, to mechanizmy związane z innymi hormonami. Ludzie lubią seks - kto nie lubi? "Seks jest zdrowy" - oto hasło współczesności. Bo jest zdrowy. Ale równie zdrowy jak współczesne leki pełne efektów ubocznych. Rzeczywiście, seks ma długą listę zalet i zdecydowanie powinno się poświęcać czas na seksualne doznania, ale seks ma też jedną niezwykle ciekawą właściwość: ewolucja tak ukształtowała mechanizmy hormonalne, które za nim stoją, iż po pierwsze po pewnym czasie wprowadza on zaburzenia hormonalne mające na celu psychiczne odrzucenie partnera i znalezienie sobie nowego (co wynika z ewolucyjnego nakazu: "znajdź partnera, płodź dzieci, szukaj nowego partnera" - wszystko aby rozsiać informację genetyczną jak najefektywniej), a po drugie seks po cichu nas zabija - albowiem gatunek nie potrzebuje nas, gdy się już rozmnożymy. A trzeba tutaj zaznaczyć, że nasze ciało generalnie nie wie kiedy nasz orgazm jest efektywny a nie kiedy nie, czyli kiedy kończy się zapłodnieniem. Dlatego mechanizmy "zabijające" nas działają powoli, a wszystkie uruchamiane są dokładnie przez seksualność.
Tutaj w ogóle pojawia się istotna kwestia: tak naprawdę człowiek mógłby żyć wiecznie. Nauka zna bowiem zwierzęta potencjalnie żyjące wiecznie, które swoją egzystencją kłądą na łopatki wszystkie teorie starzenia się. Ale naturze oraz gatunkowi nie jest potrzebny nieśmiertelny człowiek. Potrzebna jest natomiast nieustanna wymiana pokoleń i genów. Dlatego chociaż moglibyśmy żyć wiecznie, to umieramy, bo to nie czlowiek się liczy tu i teraz lecz gatunek. To jest właśnie ludzkość. Liczy się gatunek, nie jednostka.
No i tutaj dochodzimy do istotnej sprawy. Natura nie jest tak naprawdę po stronie jednostki. Jest po stronie gatunku. To, co stoi po stronie jednostki, jest nienaturalne. I w ten sposób nienaturalna jest cała ludzka cywilizacja - ponieważ człowiek zakłócił porządek natury koncentrując się ostatecznie na dobru jednostki. Mamy więc prawa człowieka, szpitale, dbamy o siebie etc. Ale to nie jest naturalne - to jest wbrew naszej fizycznej naturze! Fizyczna natura ludzka jest zawarta w tych słowach: "rozmnażaj się i umieraj".
To jest nierówna gra. Wszyscy na końcu i tak umierają. Wracając więc teraz do początkowego tematu, czyli multigamii - moim zdaniem od strony fizycznej każdy musi sobie odpowiedzieć na pytanie, na ile jest to zdrowe fizycznie, na ile zdrowe psychicznie i na czym komu zależy. Można tez nad tym się nie zastanawiać i żyć tak jak się chce. I tak wszyscy kiedyś umrzemy, więc może dobrze jest się oddać beztrosce? Ale wobec tego czemu nie zacząć już dzisiaj brać narkotyków? :-)
W ramach ciekawostki: to nie jest pomysł religii judeochrześcijańskich, aby uważać poligamię czy seksualność za coś złego, choć rzeczywiście katolicy zrobili z tego jakiś temat tabu. Warto odnotować, że już Konfucjusz twierdził, iż "stosunek seksualny jest wielkim krokiem wstecz", a buddyści oraz hinduiści twierdzili zawsze, że "seks to nieuzasadniona i zbędna utrata energii, której należy się wystrzegać" (mówiąc przy tym o tej ezoterycznej energii). Wyjątkiem wschodnim są tantrycy, którzy próbują osiągnąć oświecenie przez seks, ale im chodzi w ogóle o co innego niż się to przedstawia.
Warto zastanowić się też nad psychicznymi aspektami multigamiii. Niektorzy ludzie są zdecydowanie psychicznie pożądliwi bardziej w kierunku poli i multigamii niż w kierunku monogamii. Ale niekoniecznie oznacza to, że w poli czy multigamii potrafią zapanować nad sytuacją. Dla wielu ludzi prowadzenie związku monogamicznego jest już trudne, a co dopiero w innych konfiguracjach. Można tutaj oczywiście rozważać, że w wiekszych konfiguracjach inaczej rozkłądają się relacje międzyludzkie i sprawy zachodzą inaczej, ale trzeba by porozmawiać z ludźmi, którzy żyją w multigamii (i oceniają ją pozytywnie) oraz takimi, którzy w multigamii żyli, a przestali (i oceniają ją negatywnie).
Ja osobiście nie widzę dla siebie powodów do mutligamii. Widziałbym w tym kompletnie zbędną i pochłaniającą energię konstrukcję, która jest niezgodna z moim profilem psychicznym oraz wewnętrznymi odczuciami, oraz która utrudni powstanie prawdziwie sensownej, silnej, ostatecznej więzi, a jedynie stworzy kilka średnich. Poza tym, cenię sobie zdrowie fizyczne, chcę dużo oksytocyny, długo żyć i zdrowo życ. :-)