no wiec wracam do tego, co chcialem napisac. troche późno, sory;/
bede pisał o telepatii, ale tyczy sie to tez powyzszego tematu, bo pomysl moj przewiduje wspólną wizualizację - tylko ze przy okazji cwiczymy telepatię. Jesli moderatorzy zdecyduja, ze winno sie post przeniesc do tematu cwiczymy telepatie, nie bede protestował. postanowilem jednak, ze wpierw tutaj sie tym z wami podziele (coby byc konsekwentnym).
Ciekawi mnie taka luźna teoria WYMUSZENIA telepatii. Tak technicznie rzecz biorąc, to, moim zdaniem, po prostu nowa, inna... no moja... metoda na trening telepatii. Załóżmy, że umawiamy się na konkretna godzine, konkretnego dnia, siadamy wszyscy jak nas jest chętnych i koncentrujemy mysli (najlepiej na jakichś obrazach) dokładnie w taki sposób, jak se wcześniej ze szczegółami ustalimy. rzecz może mieć nawet konwencje fabularną - tj. wizualizujemy jakies zdarzenie, wysilające wyobraźnię i w ogólę. nawiasem mówiąc chyba to by było najlepsze - przy czym w owej wizji, choc to MY, kazdy z nas z osobna, bylibysmy bohaterami, to jednak najwazniejsze by bylo otoczenie i to, co widzimy, czego doswiadczamy (w tej wizji)... Tym sposobem SZTUCZNIE sprawilibyśmy, że w tej samej chwili za to w zupelnie innych miejscach wielu ludzi (im iwecej tym lepiej- pomyslcie o skali GLOBALNEJ! buahahahahaAA!) robi identyczną rzecz. co do joty. siedimy, lub leżymy, jakos schematycznie i MYSLIMY o tym samym. w kazdym szczególe. rozumiecie słowo WYMUSZENIE w tym wypadku? SZTUCZNĄ telepatie? oczywiscie na tym by się nie konczylo, bo to by była jakaś szopka, i profanacja prawdziwej telepatii przy okazji. na tym więc nie koniec - umawialibysmy sie co dzień, kto z nas dodawałby do wizualizacji cos od siebie. wszyscy myslelibysmy o tym samym, ale np koncówkę wizji dopisywałaby od siebie JEDNA wybrana wczesniej osoba. Na 2 dzien omawialibysmy, co widzielismy i kto 'trafił' w to, co wymysliła wybrana osoba. jesli to dobrze zaplanowac i raczej skupic sie na odczuwaniu, nie wymyslaniu... to, moim zdaniem, to moze byc ciekawe. moze powolne... jesli chodzi o postęp.. hmm.. w kazdym razie tak mi sie wymysliło.
Robiłem cos podobnego z jasnowidzeniem - gdy coś mi się śniło w miarę sensownego, lub po prostu cos, co zrozumiałem jednoznacznie, dążyłem cały dzień do tego, by to spełnić; by WYMUSIĆ spełnienie tejże 'wizji' sennej. wzięło się to z mojego pomysłu na opowiadanie (jeszcze nie dokończone:/) ale okazało sie to całkiem ciekawe. wierzcie lub nie, ale raz miałem przy tym cos na podobienstwo deja vu! wymaga to jednak pieczołowitosci i dbania o szczegóły, no przede wszystkim wysiłku. robię to od niedawna, ostatnio troche se to przy okazji olewając z lenistwa przede wszystkim, wiec jeszcze nie moge powiedziec, czy działa - jako metoda NAUKI jasnowidzenia; tj. nie widze efektów - prorocze sny (o wizjach na jawie nie ma mowy) zdarzały mi sie i zdarzają tak jak zwykle. nie widze poprawy tej umiejętnosci;] ale moze za krótko to robię?
dam przyklad (długi i głupi, ostrzegam, ale to wlasnie przy nim miałem odczucie bliskie deja vu, choc mało były moje wysilki udane): śniło mi sie 2 znajomych. z 1 brałem sie na zapasy tak dla zartow, a 2 patrzył i sie smiał, bo to umie najlepiej:D, ma fajny smiech. potem zrzuciłem kolege z pleców, tak ze on niefortunnie spadł - bolała go reka. przepraszałem i takie tam, a oni, oboje, powiedzieli spoko, masz tu dyche idz kup bandarze i cos tam jeszcze. ja powiedzialem spadajcie, widze, ze nic mu nie jest, tylko swiruje. Nie widuje tych gosci czesto, ale 1 mieszka niedaleko - wiec odwiedzilem go, choc z niechęcią. nie miałem jak sprowokować bójki dla jaj, więc powiedziałem prosto z mostu koledze, spróbuj mnie przewalic, a dam ci dyche;] dobra, ja stoje, on próbuje. w koncu podpowiedziałem, moze wskocz mi na plecy. wskoczył a ja go zrzuciłem. dopiero mi sie kuzwa głupio zrobilo - nie to co we śnie, tam byl pikus! 2 kolegi nie bylo, ale i tak w ponad 50 procentach sie sen spełnił;]
dodam jeszcze tylko, ze NA DRUGI dzien!, wieczorem, pojechalem z kumplami w miejsce, które najbardziej kojarzy mi sie z kubą, tym 2 kolega ze snu. miał tam osiemnastke - a marcin, nr 1, zaliczył niezłego półzgona: leżał rozchorowany od alkoholu na mokrej ziemi, a my jak pipy stalismy nad nim i tylko sie gapilismy (bo zabronił nam sie dotykac, łkając, jak to mu jest zle, woli leżeć). skonczyło sie tym, ze przybiegla kumpela (hy! marcin! a ty co??!) i z rozpędu wręcz złapała go za szmaty i wsadziła w auto - gdzie miał chociaz sucho;] i mógł żygać przez otwarte drzwi na leżąco:D