Czasami, kiedy próbujemy zasnąć, przychodzą do nas demony przeszłości. Siedzą i lęgną się, tak, że każdego dnia jest ich więcej i więcej. Wtedy otwieramy usta z przerażenia i oczy ze zdumienia, że jesteśmy tylko my i one. Siedzimy więc, fundując sobie Sąd Ostateczny i cały Armagedon razem wzięty. Zaklinamy się na każda świętość, krzycząc tak, aby nikt nas nie usłyszał.
Potem budzimy się i wracamy z uśmiechem do towarzyszy życia, aby pewnego dnia poddać się narastającemu szaleństwu.
- Już nie mogę- stęknął postawny, altariański robotnik. Jego skóra mieniła się zielonkawym blaskiem, wysokie czoło obdarzone głębokimi nacięciami, zdradzało arystokratyczne pochodzenie. Altarianin opadł bezsilnie na ziemię, czując, że nie zdoła podnieść kolejnej warstwy zalegającego gruzu. Jego wzrok prześlizgiwał się uważnie po innych, pracujących w pocie czoła robotnikach. Podobnie jak oni, pracował dla tych cholernych wyzyskiwaczy i bandy zasranych decydentów. Każdy dzień był gorszy od poprzedniego, minuta wydawała się wiecznością a odór strachu i nienawiści był wręcz nie do zniesienia.
Ileż to lat minęło, kiedy ostatnio widział blask Błękitnej Gwiazdy, unoszący się ponad planetą? Ileż nocy nieprzespanych i upokorzeń, minęło od kiedy ten diabelski pomiot, odkrył prawdę i umieścił go, jako szarego robotnika w kopalniach, w strefie Poza Czasem?
Rozgniewany uderzył pięścią o ziemię.
-Ej ty tam! Do roboty. Nie dostajesz żarcia za darmo.
Meer wstał opornie, czekając aż strażnik odejdzie i zostawi go w świętym spokoju. Problem polegał na tym, że tamten chyba nie zamierzał, a Meer zdążył już pomyśleć nad własnymi planami, wobec tego gadziego sukinsyna. Przypadł do niego, zakrywając mu twarz rękoma.
Mimo utraty sił, był znacznie cięższy od swojej ofiary, zaś lata dawnych treningów, sprawiły iż był niebywale odporny na wszelkie urazy. Strażnik rzucał się spazmatycznie, rozdrapując oprawcy twarz, starał się krzyczeć, ale uścisk był na tyle mocny, aby złamać ofierze szczekę.
Meer chwycił najbliższy kamień.
Zadawał cios za ciosem, aż brunatna krew splamiła jego ubranie. Uderzał nawet wtedy, kiedy ofiara przestała się ruszać. Smak krwi uzależniał. Był jak narkotyk, którego próbuje się po latach abstynencji, jak słodka czekolada.
*
Meer zakrył twarz rękoma. Drżał jeszcze po dokonanej przed chwilą kaźni. Cała wściekłość, jaka zbierała się w nim przez ostatnie lata znalazła upust w tej dramatycznej chwili.
Rozejrzał się dokoła, badając czy nikt przypadkiem nie kręci się w pobliżu. Przeciągnął zwłoki w stronę sterty gruzu, tak aby ta, mogła go zasłonić. Chwycił narzędzie swojej pracy, po czym z całej siły uderzył w górę kamieni, które spadły na ciało zabitego strażnika. Drgnął, gdy usłyszał za sobą zbliżające się kroki. Kątem oka rozpoznał jednego z dowódców jego grupy. Zdenerwowany oblizał wargi, starając się zachowywać naturalnie. Przez chwilę miał ochotę odwrócić się w kierunku przybysza.
-Widział, czy nie?- mruknął przerażony do siebie pod nosem.
Parędziesiąt metrów nad nim, przeleciało ze świstem kilka statków, zaopatrujących kopalnię w tanią siłę roboczą, co oznaczało, że dowódca prawdopodobnie zaraz się oddali.
-Będzie wesoło- mruknął, rzucając nienawistne spojrzenie tamtemu, po czym chwycił kolejny głaz, odrzucając go na stertę pozostałych.
____
Pozdrawiam