opowiadanie Varn Croena:
Była już noc. Ciemność przemieszała wszystkie kolory i kształty w jedną bezkształtną masę. Poświata księżyca rozlewała się tworząc fantastyczne kształty obrazy pobudzające wyobraźnie. Było wyjątkowo cicho i spokojnie. W oddali tylko szemrały odgłosy owadów tworząc swoistą pieśń. To go uspokajało. Jak zwykle, o tej porze stał w oknie patrząc na ciemne bezchmurne niebo. Ciepły letni wiatr otulał go i muskał po policzkach. Wpatrzony w gwiazdy podziwiał ich niezwykłą jasność i piękno. Zawsze niezauważalnie uśmiechał się gdy migały do niego. Zamknął oczy i wciągnął świeże powietrze. Uwielbiał takie wyjątkowe wieczory. Sprawiały mu niezwykłą przyjemność, których doznawał nieczęsto. Zwykle wtedy przychodziły przekazy.
Otworzył szerzej okno i położył się na wersalce.
Zamknął oczy … szybował między gwiazdami …
* * *
Tego roku było piękne i słoneczne lato. Słońce już było wysoko i Tomek postanowił po śniadaniu jak zawsze wybrać się na rowerową wycieczkę po lesie. Uwielbiał spędzać wakacje u dziadków. Choć miał dopiero 7 lat był niezwykle samodzielny, co próbował udowadniać na wszelkie sposoby, przez co wszyscy mieli z nim wiele kłopotów. Ciągle przepadał w znane tylko dla siebie swoje tajemnicze kryjówki. Wszyscy dorośli wiedzieli że okolica jest cicha i spokojna, więc nie obawiali się o podróże swojego malucha. Nie wiedzieli jednak jak daleko odjeżdżał na swoim małym żółtym rowerku.
Kończył w pośpiechu śniadanie, kątem ucha słuchał grającego w oddali radia. Trzeszczało ze starości i nie wiele w ogóle było słychać. Docierały tylko strzępy porwanej informacji … „największy radioteleskop … średnica nieruchomego zwierciadła … Arecibo … północna część wyspy Puerto Rico … w roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym czwartym …sygnał” Cóż za dziwnie brzmiące nazwy. Kanapki z białym serem i świerzym soczystym szczypiorkiem w wykonaniu babci, smakowały mu wyjątkowo. „M13 … gwiazdozbiór Herkulesa … długo trzeba będzie czekać na odpowiedź” – zbyt bardzo był skupiony na smaku pysznego śniadania by wsłuchiwać się w niewyraźne i niezrozumiałe słowa.
Przejęty jak najszybszym skończeniem śniadania połykał szybko kęs za kęsem. Był przecież umówiony dzisiaj ze swoim kolegą Grześkiem. Nie mógł się spóźnić.
- A gdzież to się tak spieszysz dzisiaj Tomciu ? – zapytała babcia, ze swym ciepłym uśmiechem na twarzy – tak szybko i wszystko zjadłeś ? No, no … jak nigdy. Pogoda dziś będzie mój wnusiu.
Wybiegł szybko do ogrodu. Zewsząd otoczyła go wręcz buchająca dookoła zieleń. Ogromny orzech rosnący nieopodal domu roztaczał miły cień przed palącym tego dnia słońcem. Rosnące w grządkach warzywa, doglądane przez wprawne ręce wyglądały na bardzo zadbane tworząc wzorzysty dywan. Nieopodal biegały wszechobecne i ciekawskie kury, dziobiące i szukające czegoś wiecznie w ziemi.
- Dzień dobry dziadku – krzyknął już z daleka – idę pojeździć na rowerze.
- Witaj Tomciu – odrzekł dziadek, robiący porządki w domku gospodarczym – czy dzisiaj wybierzemy się razem na poszukiwania skarbów ? Może tym razem uda nam się je odnaleźć ? Ostatnio byliśmy bardzo blisko.
- Dobrze dziadku, jak tylko wrócę – odrzekł maluch.
Tomek uwielbiał swojego dziadka. Chętnie słuchał wszystkich jego „niestworzonych” opowieści, nawet wtedy kiedy babcia kiwając głową mówiła do niego: „staryś i głupiś Józek”. Nie rozumiał o co jej chodzi. Przecież jego dziadek znał tyle historii, a część z nich przeżył osobiście. Wiele razy zamęczał dziadka aby ten przed zaśnięciem opowiadał mu kilka. Najczęściej wtedy dziadek nagle usypiał w najciekawszym momencie. A pozostawało jeszcze tyle pytań bez odpowiedzi …
Wyciągnął z szopy swój wysłużony rowerek. Choć był w bardzo kiepskim stanie, uwielbiał jeździć właśnie na nim. Wyobrażał sobie wtedy że rozpędzony, unosi się nad ziemią i szybuje w przestworzach. Tym razem też tak zaplanował.
Z Grześkiem spotkali się przy siatce. Był od niego młodszy o rok czasu i mieszkał obok. Dzieliła ich jedynie ta siatka, ale i na nią mieli sposób. W najgłębszych krzakach porzeczki Tomek swego czasu, rozciął ją nożycami do blachy tworząc idealne tajne przejście znane tylko im obu. Tak przynajmniej było do pewnego czasu. Skończyło się na niezłej awanturze i solidnej karze.
- Cześć, to jak jedziemy ? – zapytał.
- Cześć Tomek, niestety, dzisiaj nie mogę – odrzekł smutnym głosem Grzesiek – muszę iść z mamą na rynek po zakupy, obiecałem jej pomóc…
- No dobrze … - posmutniał – to może po obiedzie ? – zapytał z nadzieją w głosie.
- Zobaczymy. Na razie muszę już iść. Na razie, cześć – odpowiedział kolega, odwrócił się pobiegł w stronę drzwi swego domu.
- Cześć … - odrzekł ze smutkiem Tomek – w takim razie sam pojadę.
Pędził przed siebie na rowerku ile miał tylko sił w nogach. Postanowił trochę zmienić plany i pojechać do swojej kryjówki nad rzeką przepływającą nieopodal lasu. Było to znacznie dalej i dlatego musiał jechać szybciej, tak aby nikt z domowników nie zorientował się jak daleko się oddala. Nigdy nie czuł się samotny, choć wyróżniał się tym że nie bawił się z rówieśnikami. Wolał swoje gry i zabawy. Szczególną radość sprawiał mu zielony, śpiewający las. Spokojnie szumiący, wydawał mu się niezwykle pięknym miejscem. Przyjeżdżał szczególnie w miejsce gdzie rosły same brzozy. Tuż nieopodal niewielkiej plaży, częściowo pozarastanej przez dziką róże. Tam też miał swój schowek. Pod starym dębem na urwisku, pod odsłoniętymi korzeniami ukrył małą metalową skrzyneczkę. Trzymał w niej różne swoje dziecinne „skarby”, a także różne niedozwolone „zdobycze” z domu. Takimi zabronionymi przedmiotami były na przykład zapałki, które wynosił swojej babci z kuchni po jednej sztuce dla niepoznaki. Uzbierało mu się siedem. Między innymi cennymi łupami był też zwędzony wujkowi jeden pognieciony w czasie transportu papieros. Wujek Stefan palił najbardziej mocne z mocnych papierosów. Słyszał taką opinię wiele razy z ust dorosłych. Wiele razy pytali się go kiedy to w końcu rzuci. Bardzo intrygowało Tomka na czym polega tajemnica „mocnych” i postanowił samemu spróbować. W końcu wiedział że inaczej się tego nie dowie, jak sam nie sprawdzi. Wiele razy widział jak się zapala papierosa … ale to nie było takie proste. Paskudnie szczypiący oczy i płuca dym wysączył się powoli. Zassał odrobinę powietrza i zakrztusił się. Jak można coś takiego w ogóle robić ? Przecież tego w ogóle nie da się wdychać. Zakrztusił się a oczy zaszły mu łzami. Poczuł że wciągnął za dużo dymu z papierosa i zaczął się dusić. Zdążył tylko zgasić papierosa i zakopać go w miałkim piasku. Był na siebie zły. Co go podkusiło do tego aby spróbować tego papierosa? Nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Myśli tylko kłębiły mu się w głowie. Robiło mu się słabo i niedobrze. Usiadł więc na ziemi. Z wolna wszystko przed jego oczami robiło się niebieskie. Czuł że odpływa, tracąc przytomność upadł bezwiednie.
„Twoim zadaniem jest badanie i obserwacja … pamiętaj … pełną świadomość odzyskasz z czasem … dla bezpieczeństwa … dla wspólnego bezpieczeństwa, wywoła je za każdym razem silny bodziec … znasz to miejsce … byłeś już tam kilka razy, w razie problemów pamiętaj o Euskal - Erria … jak dobrze wiesz … mieszkańcy są nieprzewidywalni … wiąże się to z ich poziomem rozwoju … ale zgodnie z prawem koalicji … musimy sprawować kontrolę … kontrolę bez ingerencji … wszystkie twoje wrażenia i spostrzeżenia będą jak zawsze bardzo cenne … obiekt do implantacji … gotowy …”
Zieleń mieszała się z błękitem tworząc nadzwyczajne kształty i fale. W głowie jak echo rozchodziły się dziwne słowa. Nie usłyszał ich tutaj … to musiało być bardzo dawno. Tylko kiedy … i co oznaczają. Próbował otworzyć oczy, ale za każdym razem cały obraz zlewał się w całość tworząc wielobarwną plamę kolorów. Czuł że leży. Nie wiedział tylko jak długo …
Bał się … jak wyda się co zrobił i gdzie był będzie kolejna awantura w domu. Po omacku podniósł się na kolanach rękoma szukając ramy roweru. Wszystko było rozmyte i bezkształtne a jednak udało mu się wstać opierając się na kierownicy. Nic nie słyszał. W głowie miał jeszcze echo dziwnych słów. W pewnym momencie zrozumiał że zna ten głos… nie pamięta jednak szczegółów. Odkrycie tego dodało mu siły. Powoli, idąc noga za nogą próbował wyjść z lasu. Las wydawał mu się jakiś inny. Rozejrzał się uważnie. W oczach migały mu jeszcze błękitno fioletowe smugi. Zamknął oczy. Poczuł jak otaczające drzewa, rośliny dodają mu energii.
Wyjechał z lasu … pozostała jeszcze połowa drogi do domu. Postanowił wsiąść na rower … Zaczął jechać … błękitne smugi zlały się z fioletowymi zasłaniając cały widok. Czuł że jedzie na wyczucie. W ogóle nie kontrolował swojego ciała. Nie wiedział gdzie jest i dokąd jedzie.
Gdy otworzył oczy ujrzał znajomą zieloną furtkę, skrzypiącą melodyjnie przy otwieraniu. Jak tu trafił ? Nic nie potrafił sobie przypomnieć. Co za dziwne zdarzenie.
Rozejrzał się po domu i stwierdził że nikt go nie szukał. Resztką sił rzucił rower na stertę żółtego piachu leżącego pod ścianą domu i wszedł do kuchni, gdzie krzątała się babcia.
- Och, a cóż to? Miałeś iść pojeździć na rowerze ? Coś się stało? – zapytała mocno zdziwionym głosem babcia.
- Nie … nic takiego … źle się czuje, musze położyć się na wersalce …
Zielony aksamitny materiał wydawał się go otulać swym chłodem w ten nadzwyczaj parny dzień. Robiło mu się coraz lepiej. Obejmowało go uczucie błogości. Ostatkiem świadomości powiedział: - babciu, bardzo chce mi się spać …
Od tamtych wydarzeń minęło już wiele dni, a w pamięci chłopca pozostały nadal wszystkie odczucia. Wiedział o nich i o sobie już więcej. Rodzice i dziadkowie byli mocno zadziwieni całym zdarzeniem. Z opowiadań już tylko wiedział że przespał wtedy cały dzień aby obudzić się dopiero następnego ranka. Zaniepokojeni rodzice mieli już wezwać lekarza. Obawiali się że może są to jakieś skutki uboczne przechodzonej wcześniej choroby. Po przebudzeniu, szybko zostały rozwiane ich wątpliwości, gdyż gdy się obudził, był w pełni sił i energii. Zmieniło się jednak jego podejście do otoczenia oraz zabawy. Często siedział i bawił się w piaskownicy w „zalesianie pustyni”. Na ogromnej pryzmie żółtego piachu sadzał wykopane z innych miejsc ogrodu różne rośliny. Podlewał je i pielęgnował. Obserwował potem uważnie każdy nowy zielony listek. Cieszył się, kiedy widział jak jałowy piasek zaczyna się zielenić. Czuł że tak trzeba. Że to ważne.
Spojrzał z góry na biegające w różne strony mrówki. Wszystkie były zajęte swoją pracą i nie zwracały uwagi na otoczenie. Dla nich to był tylko nic nie znaczący piach. I taki też mógłby dla nich pozostać. To tak jak ludzie … pomyślał.
W myślach, oczami wyobraźni, zobaczył Ziemię. Z oddali wyglądała tak krucho i niepozornie a ludzie byli tacy bezbronni w swojej niewiedzy. Zachwycała jednak bujnością życia i energii. Mieniła się tysiącami barw jak diament na tle czarnej i pustej przestrzeni.
Coraz częściej jego duch błądził pozostawiając ciało gdzieś daleko za sobą.
Od tamtych wydarzeń upłynęło dużo czasu. Po dzieciństwie, które szybko się skończyło, dla Tomka nastąpił trudny okres dorastania. Smutek i cierpienie wypełniło życie młodego chłopca. Rodzice nie rozumiejąc swojego dziecka stosowali wobec niego metody terroru i zastraszenia. Każdy sprzeciw, lub działanie nie po ich myśli karali bardzo dotkliwym biciem. Wiele razy mocno pobity zamykał się w łazience i patrzył na swoje trzęsące się ręce, czerwone od uderzeń rzemieni. Całe ciało płonęło zlewając się jeden ból.
Nie rozumiał tego. Nie wiedział skąd w ludziach tyle zła. Wiele razy słyszał że jest uparty i jest kłamcą. Że nie przynosi dobrych stopni w szkole. Że zamiast się uczyć bazgroli jakieś obrazki w zeszytach. Że nie tak siedzi, nie tak je. Że nie tak odpowiada. Że słucha nie takiej muzyki.
To wszystko z czasem stawało się ponad jego siły. Zastanawiał się jaki jest w tym cel aby to wszystko znosił. Dlaczego ? To pytanie nie dawało mu spokoju. Myślał o odejściu. Aby tylko przerwać ten straszny koszmar. Myślał o Euskal – Erria. Wiedział jednak że to ostateczne rozwiązanie, które zaprzepaści całe zadanie. Ostatkiem sił postanowił że się nie podda. Nie zejdzie z obranej drogi. Skoro ma przez to przejść – przejdzie zatem.
Tomek zmieniał się coraz bardziej. Z każdym kolejnym dniem, miesiącem, rokiem. Stał się coraz bardziej zamknięty. Otoczony wiecznie książkami, stronił od wszelkich kontaktów z ludźmi. Był zbyt pochłonięty zdobywaniem cennej wiedzy. Rodzice naśmiewali się z jego zainteresowań. Wiele razy próbował im tłumaczyć, rozmawiać. Spotykał się jednak z obojętnością i pogardą. Wyśmiewali i grozili szpitalem psychiatrycznym. Nie mogli znęcać się fizycznie, upokarzali na każdym kroku gnębiąc psychicznie.
Któregoś dnia w końcu zrozumiał. Oni byli słabi. Pochłonięci emocjami nie panowali nad sobą. To właśnie dlatego to wszystko go spotkało. Słabi ludzie są najbardziej agresywni. Jak wiele jeszcze czasu potrzeba ludzkości aby się zmieniła…
Gdy skończył dwadzieścia jeden lat, pewnego dnia postanowił odejść z domu.
Zdecydował w końcu aby się uwolnić.
Odszedł nieodwracając się za siebie.
Odszedł aby szukać diamentów wśród ludzi…
* * *
Patrzył się w dal na zachodzące za wydmami słońce. Długie cienie ludzi i wielbłądów snuły się po ziemi. Tysiące odcieni koloru czerwonego malowało pustynię w piękny obraz.
To wyjątkowy czas kiedy na Ac-Cadra al Kubra jest trochę chłodniej i znośniej do oddychania. Przeogromna przestrzeń i wszechogarniająca cisza zmusza do milczenia i zadumy.
Urodzeni tu Tuaregowie od zawsze z wielkim szacunkiem odnosili się do największej na tej planecie piaszczystej krainy, która potrafi być tak samo łaskawa jak i śmiercionośna. Jeden z nich, przewodnik o imieniu Tukkurt, usiadł na pobliskiej wydmie i zapatrzony w dal zaczął cicho nucić melodyjną, starą pieśń …Płynące z ust słowa w niezwykły sposób zatrzymywały czas … który na krótką chwilę przestawał istnieć …
Niezmiennie od tylu setek tysięcy lat …
Tak bardzo przypominało mu to rodzinne strony.
Poczuł po raz pierwszy … że …uzyskał w pełni swoją samoświadomość. Przekazy były regularne. Wiedział po co i dlaczego znalazł się właśnie tutaj, na tej Ziemi i w tej czasoprzestrzeni.
Nie wiedział tylko ile czasu mu jeszcze pozostało … jak skończy się historia, która nadal się pisze i kiedy wróci … do domu.