Przede wszystkim nie dążę do żadnego rozwiązania ani nie przedstawiam tu gotowej metody na osiąganie czegokolwiek. Osiąganie celu w zakresie stawania się czymś, czym się nie jest, to domena ulepa. Utożsamianie się z nim pociąga za sobą poczucie braku i potrzebę ulepszania siebie lub świata zewnętrznego – obojętnie, bo jedno i drugie daje podobnie nietrwałe rezultaty. Ulepszając siebie projektujemy to, co chcielibyśmy, żeby było, czyli np. jestem agresywny/a i nie podoba mi się to, więc staram się nie być – siłą to w sobie blokuję, przez co nie pozbywam się agresji, tylko ją w sobie duszę, ale ona nadal tam jest. Ulepszając to, co na zewnątrz, wprowadzam drobne zmiany, które wprawdzie mogą coś poprawić np. w społeczeństwie, ale szybko okazuje się, że tylko na krótką chwilę, bo świat zewnętrzny pozostaje przecież w ciągłym ruchu. W obu przypadkach uciekamy od siebie samych, nie czyniąc realnego postępu. Mimo tego jesteśmy poważani przez społeczeństwo, bo mamy cel w życiu, do którego uparcie dążymy, bo mamy ogromną wiedzę, bo jesteśmy jakimś super aktywnym działaczem – obojętnie w jakim obszarze – i inne, podobne. Pytanie brzmi, czy potrafimy spojrzeć na siebie i nie odwracając wzroku zobaczyć się takimi, jakimi naprawdę jesteśmy? Bardzo niewielu ma taką odwagę, dlatego wolimy szukać wyzwań na zewnątrz, bo tak jest po prostu łatwiej i wygodniej. Nie piszę tu tego po to, żeby to w jakiś sposób oceniać. To tylko obserwacje.
Skoro nie mamy odwagi / chęci aby zmierzyć się ze sobą samym, poszukujemy postępu na zewnątrz. Gromadzimy wiedzę, praktykujemy różne techniki, stosujemy mniej lub bardziej znane metody, tworzymy autorytety i okopujemy się w swoich poglądach. Zajmujemy się wszystkim wokoło, ale czy żyjemy? Nasza uwaga zwrócona jest na walkę o przekonania, z którymi się utożsamiamy, na obronę własnego zdania, na oburzanie się na innych lub poklepywanie ich po plecach, jeśli mówią tak samo, jak my, na żonę, męża, dzieci, pracę i od czasu do czasu na „ból istnienia”, czyli ból po stracie osoby bliskiej lub jakiegoś skradzionego / zgubionego przedmiotu, ból z powodu poczucia samotności, dostrzegania własnych braków itd. Czy potrafimy w całym tym bałaganie zauważyć jesienny liść, który spada z drzewa i wirowym ruchem ląduje na mokrej trawie? Nie ma nas tu. Jesteśmy w przeszłości lub przyszłości – ciągle czymś zajęci w naszych myślach, ale nie ma nas tu, gdzie istnieje pole do realnej zmiany, bo ono jest teraz, a nie wczoraj czy za tydzień albo za dwa.
Czy możemy powiedzieć, że człowiek obracający się w swoim własnym świecie, który dla siebie zbudował ze swoich poglądów, przekonań i preferencji, w ogóle żyje, czy może wegetuje? Czy ktoś taki, nie będąc w stanie zaobserwować nawet tego spadającego liścia, może porwać się na nieśmiertelność i ją osiągnąć? Uważam, że tak i żebyśmy się tu dobrze zrozumieli, już wyjaśniam dlaczego. Taki człowiek stworzy sobie obraz nieśmiertelności, na podstawie tego, co wyczyta w książkach lub od kogoś usłyszy (nie ważne czy to będzie jakiś ziemski guru, czy X z dowolnej planety, który w białym prześcieradle z ręcznikiem na głowie objawi mu się rano w łazience i o tym opowie). Ten człowiek będzie dążył do osiągnięcia celu, ale nie może przecież dążyć do czegoś, czego nie zna, więc dąży do realizacji tego, co już poznał – obrazu nieśmiertelności, który sam stworzył i to z pewnością uda mu się osiągnąć. Zrealizuje swoją iluzję i będzie z tego przynajmniej przez jakiś czas zadowolony, ale nieśmiertelność jako taka pozostanie poza jego zasięgiem, bo nie zrozumiał siebie, nie podążył za myślami, aby sprawdzić dokąd go zaprowadzą i co tam odkryje. Nie zastanowił się też po co w ogóle myśli i kto jest tym, który myśli.
Dlaczego to takie istotne? Co daje początek pragnieniu? Jeśli widzę w salonie auto, to od samego patrzenia nic się nie wydarza – obserwuję fakt – stojący samochód. Jeśli natomiast patrząc na nie zaczynam sobie wyobrażać, jak dobrze mogę w nim wyglądać, jak wszyscy z zazdrością będą na mnie patrzeć, kiedy będę nim jeździć albo skupię się na tym, że ma jakieś super osiągi, a ja chcę być drogowym agresorem i rozstawiać wszystkich po kątach – tu powstaje pragnienie. Chcę mieć takie auto. To myśl generuje pragnienie stojąc na początku procesu osiągania i nie ważne czy mówimy o osiąganiu prawa jazdy, zakupie nowego samochodu czy o nieśmiertelności, zawsze najpierw jest myśl. Przyglądaliście się kiedyś, jakimi drogami chodzą Wasze myśli?
I na koniec jeszcze raz powtórzę, że nie szukam mistrza, który będzie mi mówić, czym mam się zająć albo od czego zacząć. Słowo nie jest rzeczą, jest symbolem, wokół którego buduje się przekonania i obrazy rzeczywistości. Zastępowanie jednego słowa drugim, w tym wypadku „nieśmiertelności” „prze-życiem” nie rozwiązuje żadnego problemu, za to może wygenerować kilka nowych. Poza tym po co zakładać z góry, że ktoś samodzielnie nie potrafi rozwiązać problemu? Czy po to, żeby móc postawić się w roli guru i dawać rady? Tylko głośno tu sobie rozmyślam. Nie szukam kogoś, kto rozwiąże jakiś problem, który do mnie przypisał i nie zamierzam niszczyć cudzej iluzji – każdy sam się uporządkuje. Mogę co najwyżej wyjąć jedną, niewiele znaczącą cegiełkę z obrazu, który został tu o mnie przez niektórych stworzony – być może zastąpicie ją kilkoma innymi, według własnych poglądów – jestem kobietą, a cały czas zwracacie się do mnie, jak do mężczyzny. Jest mi to w sumie dość obojętne, możecie nawet dalej do mnie pisać tak samo, jak do tej pory, ale to pokazuje, jak daleko sięga iluzja, którą tworzymy.
Antares, nie ma dla mnie znaczenia, czy będziesz się ze mną zgadzać czy nie, bo nie o przyznawanie komuś racji tu chodzi, ale tak, pojawia się problem z komunikacją, ponieważ pomiędzy nami jest całe morze iluzji. Jak Twoim zdaniem możemy realnie komunikować się w tej sytuacji?