Temat: Akwatyści
Nie pamiętam jak się zaczęło, ale pamiętam od momentu, kiedy szedłem z tatą i wujkiem. Znalazłem kamień, bardziej przypominający białą cegłę. Tata z wujkiem szli przy ścianie, bo tam była wielka kałuża, mogłem obejść z drugiej strony, ale poszedłem za nimi. Okrążaliśmy domki i budki sklepowe. W każdym miejscu, w którym się zatrzymywaliśmy zostawiałem kawałek kamienia. Ktoś wychodził z jednej budki, a z tyłu domu ktoś inny siedział na krześle lub ławce. Szybko się stamtąd oddaliłem. Na koniec chociaż zostawiałem wszędzie te kawałki kamienia (nie wiem po co), zostało mi więcej niż miałem przedtem. Nie wiem w jakim celu tam chodziliśmy, czegoś szukaliśmy. Przeszliśmy na drugą stronę ulicy i się wracaliśmy. Mieliśmy iść na dworzec. Powiedziałem, że tymi drzwiami możemy pójść na skróty. Weszliśmy. Mówiłem im, że można iść dalej, ale oni uparli się, aby wejść do windy. W windzie zostawiłem resztę kamienia i wieszak na ubranie, który nie mam pojęcia skąd i kiedy znalazł mi się w ręku. Wychodząc spotkaliśmy znajomego wujka. Idziemy tunelem dworca. Wieje silny wiatr, przez co pióra ptaków znajdujące się w tunelu wirują w powietrzu. Pióra są pojedyncze lub w grupach. Trzeba uważać na to, aby ich nie dotknąć, bo mogą pociąć skórę. Zawiał wiatr i jedno pióro zbliżyło się do mnie. Akurat szła dziewczyna i to wleciało na nią i opadło jej na głowę. Okazało się, że to plastikowe żółte kółko. Nic się jej nie stało. Idę dalej. Koniec tunelu, zagrodzone siatą ogrodzenia, świeci słońce. Nie wiem czy widziałem co jest za ogrodzeniem. Znalazłem jasno brązowe pióro z brązowymi plamkami. Wziąłem je i pobiegłem w odwrotną stronę, śmiejąc się.
Jakoś wróciliśmy do domu, albo to był następny sen. Siedzę na krześle w dużym pokoju.Tata włączył na jedynkę, leciał jakiś film. Coś była mowa o roku 2012, więc był sprzed tamtego roku. Trochę mnie wciągnęło do środka. Wstałem, żeby zobaczyć jaki ma tytuł ten film, nie znalazłem. Chwilę popatrzyłem i poszedłem na balkon, zrobił się wieczór, a może noc. Przez chwilę tylko na balkonie byłem inną osobą. Telepatycznie widziałem i porozumiewałem się z trzema mnichami. Przez okno widziałem, że są rodzice i przyszła jakaś kobieta chyba z tego filmu. Ci mnisi chcieli dać inną misję, ale powiedziałem, że lepiej najpierw z nią o czymś tam porozmawiać, może się nada. Wszedłem do środka. Znalazłem się w tym filmie. W kuchni była żona z mężem (chyba). Wydaje mi się, że doszło do kłótni. Nagle obok kobiety pojawił się inny mężczyzna, był lekko przezroczysty. Jej mąż, czy kto to był, krzyknął na niego, aby nie pojawiał się znowu. Zniknął. Pewnie był to duch. Pojawił się jednak obok niego i znowu to samo. Pojawia się kobieta duch. Duchy wyglądały na trójwymiarową komputerową grafikę. Jeszcze inna kobieta popłynęła do góry i się zatrzymała. Spojrzałem na nią, uśmiechała się. Okazało się, że znajdujemy się głęboko pod wodą. Mogli oni normalnie oddychać i rozmawiać. Było tam też dużo normalnych ludzi. Całym tłumem wypływali na powierzchnię, ponieważ brakowało im już powietrza. Zwróciłem szczególną uwagę na dwóch chłopaków. Jeden starszy, drugi młodszy, bracia. Ten młodszy pytał się brata, będąc jeszcze w wodzie, kim oni są i jak oni oddychają. Wylatywały mu bąbelki. Starszy brat zakrył mu usta ręką, powie mu jak wypłyną. Już nad wodą powiedział mu, że to akwatyści (albo akwaniści, akłanie?) i dlatego mogą oddychać i rozmawiać swobodnie pod wodą. Też wyszedłem z wody na piach. Zauważyłem, że czekają już tam jacyś ludzie. Przygotowali różne maszyny. Wiedziałem, że chcą tam wjechać pod wodę i zniszczyć dom wodnych ludzi, pewnie także ich pozabijać. Chciałem tam wrócić i im pomóc. Nie mogłem jednak. Brzeg był pilnowany przez strażników i policję. Po prawej stronie miałem morze. Biegłem po plaży w celu znalezienia niepilnowanego przejścia do wody. Ale jak nie strażnicy z ich samochodami to jacyś inni ludzie blokowali dostęp do wody. W jednym miejscu szła zakonnica. Dalej jechały dwa autokary. Wywróciły się na wodzie. Wszystko chciało mnie powstrzymać przed wejściem pod wodę. Biegłem dalej. Gdy już myślałem, że wejdę do morza, okazało się, że dotarłem do miejsca, gdzie jest tylko wąski strumyczek. Dalej była wysypana góra czarnego piachu. Spotkałem kogoś chyba znajomego. Usiedliśmy przy stole. Bardzo chciało mi się pić, zaschło mi w buzi. Wyciągnąłem z plecaka kubeczek z lodem i butelkę wody mineralnej. Loda wyrzuciłem, ale zostały kawałki. Chciałem jak najszybciej się napić i pomieszałem razem z wodą. Było nie smaczne, wypiłem tylko łyka i wylałem. Pomyślałem, że mam mało czasu i trzeba wracać pomóc im pod wodą. Kolega poszedł. Zamierzałem pobiec po tym wąskim moście i wskoczyć do wody. Pojawiły mi się w ręku zimowe, czarne kozaki. Miały luźne sznurowadła i długo zajmowało założenie ich. Nie zdążyłem i się obudziłem. Zastanawiałem się po co mi były te buty skora miałem płynąc. A chciało mi się pić i wysechł mi język, bo pewnie oddychałem z otwartymi ustami.