Temat: brak zdumiewających rzeczy zapierających dech w piersi
Witam Wszystkich. Rzadko zdarza mi się coś pisać na tym forum, mimo tego śledzę je na bieżąco. Od jakiegoś czasu nosiłem się z zamiarem opublikowania tego posta, ale nie do końca potrafiłem ubrać w słowa o co mi chodzi – mam nadzieję, że zostanę poprawnie odebrany.
Czy ktokolwiek z Was tutaj obecnych, w szczególności osób, które pamiętają, że żyły w poprzednich wcieleniach w kulturach intelektualnie i etycznie bardziej zaawansowanych niż obecne społeczeństwo ziemskie, miewa pewnego rodzaju zmęczenie/zniechęcenie do życia?
Nie chodzi mi tutaj absolutnie o rzeczy pokroju depresji, chęci odebrania sobie życia itp. Bardziej o takie poczucie, że nic takiego „z powerem” Was już na Ziemi nie spotka? Poczucie, że cokolwiek się nie wydarza na świecie jest błahe, miałkie, płytkie? Zauważyłem u siebie od jakiegoś czasu takie postrzeganie świata. Cieszę się drobnymi rzeczami, umiem to robić, jestem z natury osobą pogodną i skłonną do żartów. Patrząc jednak na problemy społeczne takie jak np. niewolnictwo ekonomiczne, patologiczne rodziny, przeżywanie cierpienia i podniet, zachłyśnięcie się technologicznym szajsem, całą aferę plandemiczną mam takie jedno mocne: „serio? To takie rzeczy są potrzebne?”. Jednocześnie akceptuję to i godzę się z tym, że jest jak jest. Nie ma we mnie smutku czy goryczy. Bardziej „niedosyt”. Brak czegoś bliżej nieokreślonego. Jednocześnie nie rozpaczam nad tym, że tego nie mam.
Jakiś czas temu pomyślałem, że chciałbym czegoś więcej. Całościowo, obecna sytuacja społeczna na Ziemi kompletnie niczego mnie nie uczy. Nie widzę takich rzeczy już od paru lat, a uważam się za osobę refleksyjną. Mam poczucie trwania w pewnym zawieszeniu, oczekiwaniu na bliżej nieokreślone coś lub kogoś. Życie tutaj jest dla mnie po prostu potwornie nudne.
Zaznaczam jednak, że ta "nuda" nie wynika z braku ciekawych zajęć, bo tych mam sporo. W pracy muszę bez przerwy się uczyć i być kreatywnym, uczę się języków obcych, hoduję rośliny, niektóre wymagające.
Po przeczytaniu „Wszystko jest wibracją” pierwszy raz i odkryciu pewnych rzeczy przez samego siebie próbowałem przekazać ludziom swoja wiedzę czy tez zarazić ich swoim podejściem do życia. Po kilku latach zrezygnowałem z tego, bo zrozumiałem, że każdy sam w swoim czasie dojdzie do pewnych rzeczy. Przestałem wtedy chcieć zmienić świat na lepsze – wg mnie dla większości ludzi jest właśnie najlepszy jaki może obecnie być.
Czy gdy stajemy się coraz bardziej świadomi siebie, rzeczy przestają nas pochłaniać bez reszty, emocje odczuwamy jako przytłumione, wyzbywamy się egzaltacji?
Napisałem ten post z nadzieją, że może znajdzie się ktoś, kto ma podobne odczucia i dzięki rozmowie z nim znajdę „to coś”.